Kiedy stoję na światłach w starym, zamulającym przy każdym wdepnięciu gazu, samochodzie, mam tylko jedno marzenie – pełnokrwisty włoski koń. Mam dosyć rdzy, kiepskiego plastiku, nieergonomicznego wnętrza , gównianej pozycji za kierownicą i wytartych siedzeń. Chce poczuć najpiękniejsze cztery sekundy swojego życia, zastawić cień przed przejściem dla pieszych, zagłuszyć płacz dziecka rykiem kilkusetkonnego silnika. Spojrzeć na przygłupiego dresa w Golfie IV, potem na jego przygłupią, acz ładną dziewczynę i z ironicznym uśmiechem zostawić ich w przeszłości. Na zawsze…
Ścigam się. Od świateł do świateł. Od zielonego do czerwonego. Kocham wszystkich, którzy zostają za mną, nienawidzę tych, którzy są przede mną. To oni nauczyli mnie tego stylu. Wciskasz gaz, jedziesz coraz szybciej i szybciej. Nie liczy się droga, ale cel. Po dziurach, czy chodnikiem, nie daj się złapać i pędź do przodu. I tak wszyscy kiedyś zaparkujemy na podjeździe w niebie, wiec zanim weźmiesz numerek od Św. Piotra wykręć ile się da. Nie płać na stacjach benzynowych, bo tak robią tylko frajerzy. Olej ostrzeżenia przed szkołami, o ruchu zwierząt i pieszych, jest przecież selekcja naturalna. Nie hamuj, to oznaka słabości. Goń! Goń! Przekraczając dwa złote nigdy nie patrz we wsteczne lusterko. Zobaczysz tam śmiejącego się diabła, który szepce ciągle jedno i to samo. Coś o demonach, rybkach akwariowych i orzechowych chrupkach. Śmieje się i pyta: „Gonimy jeszcze czy już uciekamy? Powiedz mi jak skończysz… znam motel, w którym serwują naprawdę niezłe dziwki z małą ilości klienteli na sumieniu”. Jadę. Kraków, Warszawa, Poznań, Szczecin. Zaciągam się na promie papierosem zmieszanym z zimnym morskim powietrzem. Oslo, Rovaniemi, Helsinki, prom. Dwa zero na liczniku, hamowanie i czerwone światło. Opuszczam szybę, koleś w nowiutkim Jaguarze z kierownicą po prawej stronie robi to samo. Mamy trzydzieści sekund. Patrzy na mnie. Nasze diabły też patrzą na siebie, robią głupie miny do szyb, jakby jeden chciał wygrać z drugim. Czy diabły czytają Gombrowicza? Nie wiem, ale na bank nie umieją obsługiwać elektrycznych szyb. Facet z Jaga wychyla się i mówi: „To nie nasz wina. Oni chcą żebyśmy tak żyli, a My chcemy pozbyć się tych kretynów przebranych za diabły. Dla nich jak filmowi kowboje gonimy zachodzące słońce, a My jak dzieci uciekamy przed nocą. Kiedy Oni po skończonej transmisji meczu będą śnić o Nas przytuleni do ciepłych piersi swoich żon, które kiedyś kochali, My będziemy przysypiać na lewym pasie autostrady zastanawiając się, dlaczego ogrzewanie nigdy nie działa kiedy tego potrzeba. Ktoś kiedyś sprzedał nam trefną kinder niespodziankę… szybkie pieniądze, szybki seks i szybkie samochody, a wszystko oblane przepyszną czekoladą. A przecież ja bym chciał tylko przestać czuć ten paniczny strach… strach przed tym, że jeśli przyśpieszenie nie będzie Nas wciskać w siedzenie, to ten pajac z tylniego siedzenie przestanie się śmiać, poderwie się i poderżnie mi gardło”.
Czasami marze o swoim starym samochodzie. Miał swoje lata i do rakiet nie należał, ale zawsze mogłem na niego liczy. Zima czy lato – wiózł mnie wszędzie, gdzie tylko chciałem. Albo płacz dziecka na siedzeniu obok… i to jak zaciska swoją małą rączkę na twoim palcu wskazującym, powoli się uspokajając, odzyskując wiarę, że świat ciągle trwa tak samo jak przed kilkoma minutami. Wciskam jej ten kit, kiedy zakłada nogę na nogę pozwalając białej mini lekko obsunąć się po jej gładkich udach. Chyba nie jest zbyt mądra, a patrząc po reakcji na ten banał z dzieckiem to pewnie włączył jej się do tego instynkt macierzyński. Dociskam gaz. Co ja bym zrobił z tym starym rzęchem? Niby jak miałbym zatrzymać tego imbecyla na tylnim siedzeniu. O nie, nie jestem idiotą.. nie dam sobie poderżnąć gardła…