Wpadam do przedszkola, wieszam siadam patrzę. Chłopaczyna, koszula wyciągnięta, włosy krótkie, wiek nieodbiegający od ogółu przedszkolnej populacji, patrzy. Na globus patrzy, jakoś tak martwo, nie po przedszkolnemu, wzrok utkwiony gdzieś w oceanie, może morzu, od bólu jeziorze. Nie wiem, nie widzę, jakiś łańcuch górski przysłania mi miejsce namaszczone dziecięcym wzrokiem. Przemawiam, po dorosłemu, językiem ojca, dziada i pradziada, oraz ukrytą w psychice matką, mówię: Hej chłopcze, czego tam tak szukasz? On odpowiada, nie spogląda ale kręci, globusem kręci, tak jakby od niechcenia przeciwwagę robi dla swojego wzroku, żeby się patosu wyzbyć z chwili obecnej wiecznie trwającej. Miejsca dla siebie szukam, mówi. I co znalazłeś? dopytuję. Nie ma miejsca, w które mógłbym nie zabierać siebie, odpowiada, i już nie kręci, patrzy, ale nie na mnie, na funfla od porannego kakao co podpala lupą mikołajkowym prezentem wóz strażacki światłem z jarzeniówki.
Kategorie: na pigulebezpośrednik