Alejandro oparł plecy o burtę. Słońce piekło nieubłaganie. Na swojej łódce nie miał miejsca, w którym mógłby się przed nim schronić. Spojrzał za siebie i na chwilę zawiesił wzrok na wielkiej pędzącej na zachód łodzi motorowej. Powoli przerzucił go na parę wioseł spoczywającą od kilku dni u jego stóp. Jeszcze nie dzisiaj, jest za gorąco – pomyślał. Zamknął oczy i przechylił głowę do tyłu, krótka drzemka była najlepszym sposobem na zabicie czasu.
Niekiedy na morzu spotykał łodzie podobnie dryfujące do jego. Wymieniał się zmęczonym spojrzeniem z ich kapitanami. Wszyscy płynęli na zachód. Ale Alejandro i tych kilku wybrańców podobnych do niego, mieli coś, czego brakowało innym. Tamci wiosłowali tak szybko jak tylko potrafili. Wyprzedawali majątki, aby kupować większe i szybsze łodzie motorowe, gonili ku zachodzącemu słońcu niczym opętani. I nigdy nie potrafili zrozumieć Alejandra, który ucinał sobie drzemkę w chwili najlepszej pogody, żegnając ich szyderczym uśmiechem. Czasem rzucał im ironiczne życzenie „stopy wody pod kilem”, przeciągał się i zawieszał wzrok na podnoszącym się znad horyzontu słońcu. Zazdrościli mu. Im więcej wiosłowali tym bardziej tracili nadzieje na to, że uda im się z nim wygrać. Dlaczego on nie wiosłuje? Dlaczego nic nie robi? Musi coś wiedzieć, więcej niż my! Kim on w ogóle jest?
Alejandro dobrze wiedział co różni go od całej reszty ścigającej się hołoty. Miał coś czego oni nigdy nie mieli i prawdopodobnie nigdy mieć nie będą. Strach. Strach przed tym, że mógłby nie wygrać wyścigu. Strach przed porażką, odkryciem własnych słabości i tym, że za horyzontem nie ma żadnego lądu, żadnej mety. Paraliżujący strach przed utratą marzeń. To on mówił mu każdego ranka, że to zły dzień na rozpoczynanie czegokolwiek, że jutro będzie lepszy… Jutro na pewno będzie lepszy…