Kategorie: tekstyTagi: , , bezpośrednik

„Nocna lampka”

Świat ma deficyt na kolory, gdzie nie spojrzę to uboga skala szarości. Nawet drzewa o których nam mówiono, że są zielone, jakoś takimi teraz nie są. Co to jest teraz?

Miejsce – plaża, czas – nieznany, chyba jest mało ważny, nie wiem ile mam lat, nie wiem jaka pora roku, nawet nie wiem czy jest zimno.
Miejsce już bardziej kojarzę, podobne, ale nie tak samo znane – czuję się dobrze. Na tej plaży stoją ludzie, różnie ubrani, różni ludzie, wpatrzeni ja zahipnotyzowani w horyzont. Scena jak z tego znanego filmu, ale tym razem to nie są anioły, mają płeć, są normalni – czyli beznadziejni. Stoją, nic nie mówią, jakby ostatni podmuch wiatru zabrał im ten cenny dar, z którego i tak nie potrafili korzystać, patrzą w dal, czekają na coś co ma nastąpić, ja też na to czekam, ja w przeciwieństwie do nich idę.

Oni na plaży, ja na promenadzie, spieszę się, ciągnie mnie nieokreślona siła, która nie pozwala na nic więcej niż dążenie do celu.
Oglądam się dokoła, ich jest mnóstwo, całe wybrzeże, dokąd wzrok nie sięga, jakby cały świat przyszedł na to widowisko. Jestem coraz bliżej.

A na ławce siedzi ona, twarz mi pewnie znana, ale nie wiem kim jest, mam dziwne uczucie, że ją znam, że znam bardzo dobrze. Nieznana mi twarz uśmiecha się i wpatruje w każdy mój krok, czeka, ale jeszcze nie na to, czeka … na mnie. Podchodzę i pytam:
Czy też idziesz, idziesz ze mną?
Ona przytakuje, wstaje i towarzyszy. Idzie blisko, podobnym krokiem, czuje się bezpiecznie, co jakiś czas patrzy mi w oczy. Tak bywa w tych właśnie chwilach, że nigdy nie poznajemy twarzy, wiemy że znamy, wiemy co czuje, wiemy co lubi, wiemy wszystko o tej osobie, oprócz tego jednego, kim jest.

Wychodzi na główki portu, które wzdłuż są obstawione populacją, obywatelami świata. Nie przepychamy się, droga o dziwo jest wolna, oni stoją wzdłuż i patrzą w ten jeden punkt w ciszy. My także się do siebie nie odzywamy. Na samym końcu drogi, wśród tłumu, jest miejsce dla dwojga, miejsce dla nas. Podchodzimy i także zaczynamy patrzeć.

Zrywa się wiatr, w swój dziwny sposób przyjemny, szary świat zaczyna się poruszać. Czyżby nastała ta chwila?
Nie ma muzyki, znaczy się nie jest jak w filmach, w uszach nie ma szumu, mimo wiatru morze jest spokojne, wiatru który tylko czujemy a nie słyszymy. Szary świat zaczyna się uśmiechać, my także się uśmiechamy, w środku wypełnia nas po brzegi błogość, uczucie, którego nie da się opisać w żaden sposób, słowo orgazm jest dalekie od niego.
Oto nadchodzi, oto wstaje na horyzoncie, oczekiwane…

… niebieskie Słońce.

…cisza…

Otwieram oczy, ciemny pokój, zimna pościel, niepomalowany sufit, którego niedoskonałości rzucają się w oczy nawet w ciemnościach. Ten świat dawno nie widział pomocnej ręki klepiącej po ramieniu, tulącej i przede wszystkim dającej. Uczucie tajemniczej błogości ulatuje, zostaje bardzo wyraźne wspomnienie, zostaje nierozwiązana zagadka – kim była ta tajemnicza ona, zostaje niebieskie słońce i zostaje bulgotanie – ból zrywa, ból szuka paczki fajek, ból zapala zapałkę.

Taboret, kuchnia i nocna lampka w mikrofalówce pokazująca barwy, czy to tylko pozory? Czy rano znowu będzie ten bełkoczący hałas, ten dźwięk nieodbieranych telefonów, ten brak spojrzeń, ten ciągły bieg, ten alkohol, te rozmowy o niczym, ten brak sensu i ten nadmiar głupoty, czy może to wszystko uleci, teraz, z dymem tytoniowym, czy może się zmieni?

Chciałbym uwierzyć, chciałbym śnić tylko o szczęściu…

Podziel się:

Piotr Siwiński

Nieprzyzwoicie uprzejmy aluzjonista, kąśliwy romantyk w rogowych okularach, który rzucił palenie, chory na twórstwo wszelakie - nie szczędzi sobie niczego. Nie zaczepiać, nie pytać, nie deptać dywanów i trawników.

Machnij komentarzem.