Kategorie: osadTagi: , , , bezpośrednik

Najlepsza…

Jasny i piękny jest ten  świat. Jasny i piękny o poranku, a gdy wszystko jest takie cudowne, to można przeczuwać, że jednak wieczór może być całkiem inny. I jest.

Dzisiaj nie przyszła, najlepsza kobieta co pieprzy się tylko z najlepszymi. A była tutaj, zawsze kiedy ja byłem i tańczyła gładko, swobodnie, w swoim rytmie w swoim świecie. W jakiś niepojęty sposób wpuszczała mnie do niego, wysyłając uśmiech co jakiś czas. Wiem, że był do mnie, gdyż za mną tylko butelki, nalewaki i obleśny barman. Do niego to raczej nie było, gdyż jego obleśność przekraczała wszelkie granice i w tym kubiźmie jego wyglądu oczy pokryte były tłuszczem spływającym z czoła. Nie widział, nie odwzajemniał, nic nie czuł. Wiem, że to było do mnie, bo się znaliśmy, tylko skąd?

Nie lubię kiedy alkohol nakazuje, rozkazuje i szarpie, aby się zastanawiać, aby myśleć o takich szczegółach. I to jeszcze w momentach kiedy czuje się nieswojo, kiedy czegoś lub kogoś mi brakuje. Nie myślałem, że będę tęsknił. Nie spodziewałem się tego akurat dzisiaj. Dlaczego nie przyszła? Może przyjdzie następnym razem, innego dnia.

Liceum, tak, znaliśmy się z liceum, chodziliśmy wspólnie do klasy. Pamiętam. Wtedy już była najlepsza, wtedy już pieprzyła się tylko z najlepszymi. Nawet chłopaki, za którymi dziewczyny śliniły się jak pies na kiełbasę, nie byli godni zaszczytu, o który tak bardzo się starali, im bardziej słyszeli, że ona jest tylko dla najlepszych. Już wtedy miała swój świat i swoich przyjaciół. Odcięta całkowicie od klasowej hołoty. Nikt ich nie znał, nikt ich nie widział, często jak gdzieś bywaliśmy wszyscy i spożywaliśmy różne dziwne rzeczy, dzwonił telefon i uciekała do nich. Do tych najlepszych.
Urodę miała zawsze przeciętną, ubierała się po swojemu, czasem próbowała naśladować koleżanki, ale też w swój specyficzny sposób, czasami aż za bardzo. Wtedy także wysyłała już do mnie uśmiechy, nigdy nie rozmawialiśmy, tylko uśmiech, tylko z jej strony, jakoś nigdy nie mogłem się zebrać że by odwzajemnić, jakoś mi nie zależało. A kiedy już zdołałem się do tego przyzwyczaić, to po prostu nie przyszła. Stały element moich libacji jednoosobowych, w tym zapyziałym klubiku, z ogromnym parkietem, pokaźnym i tanim barkiem, z laleczkami szukającymi i testującymi swoich nowych księciów, z księciami co w swoim geście klepali wszystkie laleczki po dupach i byli największymi i najlepszymi jebakami na świecie. Ale nigdy dla niej…

W szkole była jedyną osobą która okazywała jakiś pozytywny gest w moją stronę, może dlatego, że oboje byliśmy inni i odstawaliśmy od reszty gówniarzy. Dokładnie gówniarzy, gdyż zawsze czułem się od nich starszy, nie rozumiałem ich problemów, gdyż dla mnie to nie były nigdy problemy, miałem swoje. Czasem jednak chciałem być takim jak oni, lecz kiedy znowu się z nimi spotykałem wszelkie chęci odchodziły na bok, ulatywały i nie wiadomo dlaczego, w duchu, cieszyłem się z tego powodu. Czułem się starszy i zawsze miałem swoje, ulotne, starsze towarzystwo. Kolesie zazdrościli mi kontaktów z dojrzałymi kobietami, przyklejali się do mnie, zagadywali, czasem szanowali, chcieli je zaliczyć. Nigdy z nimi nie rozmawiałem, nigdy nie miałem na to ochoty, szczególnie wiedząc o co im chodzi i w szczególności znając swoje położenie. Dla nich za stary, dla dojrzałych kobiet – gówniarz, z którym czasem się pobawiły, ale zawsze gówniarz. Ot pierdolony paradoks. Trzeba było nauczyć się żyć. Gdyby ci gówniarze, wiedzieli, że te kobiety doprowadziły mnie do wielkiej miłości, do połączenia się w parę z alkoholem, to chyba by tak nie szarżowali w tym kierunku, albo po prostu by to olali, gdyż taki zwyczaj mieli normalnie.

Koleżanki jej zazdrościły, domysłów w swoich pustych makówkach jej zazdrościły, gdyż nikt nie wiedział z kim, jak, gdzie i dlaczego, tylko słyszeli, że najlepsi, że jest szczęśliwa i że potrafi przeżywać orgazm bardzo często z tym kimś, czy tymi ktosiami. A to były czasy, kiedy słowo orgazm było dla wielu z nich jak nie wszystkich, słowem wypisanym w kolorowych modnych gazetkach, w poradnikach piorących mózg i przygotowujących te ślicznotki do bycia kukiełkami z którymi każdy robił i z niektórymi jeszcze robi co chce.
Zazdrościły jej i często robiły na złość. Jej postawa, była zawsze taka sama, beztroska, miała wszystkich i wszystko w dupie. Ten programowany i narzucany nam systemowo wtedy świat.
Jedynie czasem uśmiech do mnie. I tak zostało, nigdy ani słowa razem. Nigdy. Nawet głupkowate i mimowolne cześć. Tylko spojrzenie, jej uśmiech i koniec.

Dzisiaj jej nie ma. Czuję się nieswojo. Wódka nawet jakaś taka nieswoja, smak nieznany, z każdą szklanką próbuję się z nim zapoznać. Kurwa, a miało być tak jasno i pięknie, a tutaj kac zanim jeszcze się porządnie nie rozkręciliśmy z moim płynnym przyjacielem. A może jeszcze przyjdzie…

Nie przyjdzie… – powiedział głos, w dziwnie znajomy sposób, w sposób upojenia bydlęcego – wiem na kogo czekasz i patrzysz, ale nie przyjdzie, już wcale. – znam tego palanta, czasem, kiedyś, jakieś historyjki nie z tego świata, znam go z czasów jeszcze ho ho szkoły, ale której? Nie chce mi się myśleć, ale to co powiedział wywołało jakiś dziwny chłód i niepokój, tak mocno że alkohol stanął mi w gardle i zapragnął wyjść z powrotem zastanawiając się tylko którym otworem. Przełknąłem to ścierwo…
Jak to nie przyjdzie? Ta najlepsza? – zapytał, jeszcze grzecznie, alkohol.
Tak, ta najlepsza nie przyjdzie, gdyż znaleźli ją dzisiaj martwą we własnym domu. – ja pierdole, tego już było za wiele, wódka w kaszlu wyszła nosem – Samobójstwo. Smutne, ale prawdziwe. Załamana nerwowo, zakręcona i zagubiona dziewczyna.
– A przyjaciele? Facet, faceci, kurwa ktokolwiek, ponoć było ich wielu, tacy wspaniali… Opuścili? A może z miłości… jak to, dlaczego?!?
– głupie pytania zawsze padają w takich momentach. Nigdy nie myślałem, nigdy nie czułem, że się przejmę tym małym uśmiechem.
Przyglądali się temu.
– Jak to!?!
– A tak to, że ci wszyscy przyjaciele, najlepsi przyjaciele, najlepsi kochankowie i chuj wie co jeszcze najlepsze, to były ludziki wykonane z czego popadnie. Nie istnieli… –
obwieś usiadł i zaczął tłumaczyć, trzeba było zamówić flaszkę, trzeba się upić, trzeba to wszystko rozważyć, nie można tego przyjąć na trzeźwo – Nawet jak mówiła, że idzie na zakupy, to szła do kiosku, kupowała pisemka i wycinała im ubranka.
A a a telefony? – już zaczynam się jąkać i to jeszcze z nienawidzącym głosem, gdyż zaczynam go nienawidzić za takie historie i sam kurwa nie wiem dlaczego zaczynam go pytać o szczegóły, jednak zależy…
Od matki… kazała jej przychodzić do domu…
– Najlepsza przecież była, pieprzyła się z…
– Z nikim się nie pieprzyła!! –
przerwał po chamsku – z nikim nigdy ponoć. Zryty garnek i tyle. Nie wytrzymała…
– Szkoda dziewczyny, ale skoro z tyloma problemami, to może i dobrze, że uciekła z tego świata, fikcyjnego bardziej niż jej przyjaciele, faceci…
Taaa – odsapnął swoją przepitą mordą, nie zapytam skąd on to wie, gdyż pewnie wie lepiej, sąsiad jakiś czy coś. Musiała być dobra w tym wszystkim, gdyż nawet on, który mieszka najbliżej, nie domyślił się. A wielokrotnie o niej mówił w naszych historyjkach z nie z tego świata…
Patrz, patrz patrz, kto idzie!! – wyszeptał nagle jakby się podniecił, gdyż wyszło mu to całkiem sprawnie w stanie jakim był – To Dagmara, ta to jest… – w takim momencie zamilkł, w takim momencie alkohol go uciszył, gdyż nic więcej nie mógł powiedzieć.
Dagmara, heh, „Bławatek”, ta to jest najlepsza…
– I pieprzy się tylko z najlepszymi… –
dodał.

Podziel się:

Piotr Siwiński

Nieprzyzwoicie uprzejmy aluzjonista, kąśliwy romantyk w rogowych okularach, który rzucił palenie, chory na twórstwo wszelakie - nie szczędzi sobie niczego. Nie zaczepiać, nie pytać, nie deptać dywanów i trawników.

Machnij komentarzem.