Nie pytam o nic, bo widocznie nie chcę wiedzieć… przekraczam wciąż te same progi, odwracam oczy od tego, czego nie chcę widzieć… uśmiecham się i robię swoje w idiotycznym przeświadczeniu, że jestem w stanie zrobić wszystko.
Mówię tylko wtedy, kiedy chcą mnie słuchać… milczę, udaję ślepą…. generalnie….
Dygresja minionych dni… po rozwadze i romantyzmie następuje przełknięcie realiów wraz z kolejna flaszka genialnie wytrawnego wina o szumnej nazwie…
Zresztą.. co za różnica… ważne jest by jakoś to przełknąć… paradoksy buntujące się wewnątrz….
Przyznaję.. przyznaję… niebo jest szare… a codzienność nie do zniesienia… i wcale się nie uśmiecham….