Kategorie: film, Kultur(w)aTagi: , , bezpośrednik

W Labiryncie namiętności – Almodóvar nieznany

W Labiryncie namiętności – Almodóvar nieznany

Powszechnie wielbiony w Polsce hiszpański reżyser Pedro Almodóvar ma na swoim koncie niejedną produkcję, która nie cieszyłaby się zbyt wielkim uznaniem. Wydaje się, że Laberinto de pasiones (polski tytuł: Labirynt namiętności), byłby prawdopodobnie jednym z tych filmów.

 

Almodóvar z właściwym sobie wdziękiem wrzuca widza wprost w pokrętną, erotyczną grę pomiędzy szeregiem barwnych postaci – wśród nich są nimfomanka Sexi i jej psychoterapeutka Susanna, zbiegły – najprawdopodobniej z Bałkanów – książę Riza Niro oraz młody homoseksualista, przypadkowo nawiązujący relację z uciekinierem-arystokratą (w tej roli Antonio Banderas). Cała akcja płynie w wartkim rytmie rockowych uderzeń ówczesnej muzyki – sprawnie zrealizowany montaż nie ukrywa jednak słabości sprzętu, z którego korzystał Almodóvar, jakość obrazu (nawet na pokazowych kopiach) jest bowiem bardzo słaba.

W szerokim ujęciu film ten opowiada niekoniecznie porywającą historię, co i rusz odwołując się do seksualnego życia dopiero wyzwalających się spod jarzma frankistowskiej dyktatury Hiszpanów. Okres ten, zwany La Movida – jego estetyka i obyczajowość (a właściwie jej odrzucenie) – jest kluczem do zrozumienia wczesnej twórczości hiszpańskiego reżysera. Po latach prawicowej dyktatury (ale i po całych wiekach dewocyjnej religijności, która przesłaniała właściwe zamiary hiszpańskich elit – wspomnijmy choćby rekonkwistę Półwyspu Iberyjskiego, wygnanie Żydów w 1492, czy misję „ewangelizacyjną” w Ameryce Południowej i Środkowej) Hiszpania wreszcie mogła mówić o tym wszystkim, co dotąd było przemilczane. Nastąpiła eksplozja ociekających seksem, często obscenicznych treści, które nie do końca miały charakter pornograficzny. Można było odnieść wrażenie, że społeczeństwo łaknęło nie tyle erotyki, co przyspieszonego kursu wolności wypowiedzi i rewolucji obyczajowej.

I w ten właśnie nurt wpisał się Pedro Almodóvar – a film Laberinto de pasiones jest pod tym względem „klasycznym”. Emanująca kiczem produkcja tętni muzyką lat 80., w której przewijają się na zmianę popowe i rockowe łomoty, zestawia szarość i smutek materialnego ubóstwa (niepokojąco przypominającego obrazy znane nam z polskich filmów tego okresu) z potrzebą ucieczki w bijący w oczy kolor oraz błysk sztucznej biżuterii. Przy galerii barwnych, ale zupełnie nie realistycznie przedstawionych postaci sama fabuła schodzi na dalszy plan, a sam film staje się specyficzną, niezbyt dla Polaków czytelną, metaforą hiszpańskiego  społeczeństwa w latach 80. Seksualne poszukiwania to nie tyle wyzwolenie się z obyczajowych więzów, co proces konstrukcji tożsamości na własną rękę – bez wskazówek, dyktowanych ustanowioną odgórnie moralność. Słabość do kiczu, skłonność do przebieranek to również zagadnienie psychologiczne i socjologiczne – kim jestem, w jaki sposób mogę wyrazić siebie…?

Sam Pedro chyba nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie – jego kino, obecnie dryfujące ku melodramatowi, wciąż ulega coraz to nowszym wpływom. W tym więc wypadku możemy bez wątpienia mówić o kinie autorskim – i to o kinie autorskim najwyższej (choć niekoniecznie w zagadnieniu jakościowym) próby.

Podziel się:

Kat Tyszkiewicz

Zrzucam z szeroko pojętego ekranu to, co mnie porusza i staram się Wam moje poruszenie przekazać, a może nawet zarazić Was nim.

Machnij komentarzem.