Podobał się.
Bez podtekstów, na prawdę się podobał. A niby dlaczego, tandetna opowieść o miłości do nieśpiącego i świecącego w świetle dnia (sic!) wampira jarosza, może się podobać?
Wampiry, to takie mityczne stworzonka, zwane przez złośliwych „Van Helsingów” dziećmi nocy, nieumarłymi, a nawet co gorsza w zachodowszczyźnie „the cold one” . Ponoć śpią w trumnach, przez co być może trapi je depresja i swoisty kompleks Edypa. Wielu specjalistów sprzecza się jak można je zabić, ponoć działają czosnek, woda święcona, kołek osinowy w serce, krzyż, ponoć gdyż „Dracula” popierał podobnież te metody, ale „Wywiad z wampirem” po części obalał, ale „Blade” jednak popierał wszystkie metody zwalczania, aby współczesny, tutaj opisywany „Zmierzch” zatarł wszystkie mityczne ślady Nosferatu, dodając nowe metody katowania dzieci nocy, czyli: połamanie, ukręcenie i spalenie i uwaga mogą się taplać w promieniach Słońca świecąc niczym ofiary dotyku Midasa.
Tutaj następuje krzyk rozpaczy z dodatkowym piśnięciem: „Oni są jaroszami! Jedzą tylko sarenki! Aaaaagrh”
Tak jest, nie ma tu jakichkolwiek mitycznych i jakkolwiek znanych wampiryzmów, nie ma trumien, zamków, grobów, cmentarzy, Van Helsingów, czosnków, krzyży, nie ma niczego, nawet cholernych zębów, tylko oczka się zmieniają. Nie ma chuci, słynnej wampirzej, która dominowała i pomagała uwodzić kobiety, aby później dopełnić cały incydencik orgazmem wysysanej krwi, tego też nie ma, golizny tym bardziej. Złośliwi już mogą powoli przyrównywać produkcję do skrzyżowania „Hanny Montany” z „Teletubisiami” z drobnym elementem grozy rodem z „Muminków” podczas nadejścia Buki i dokrzyczeć, że główna bohaterka jest brzydka i ma pociągłą twarz, do tego non stop się ślini do Edwarda i myśli jak go tu zbałamucić, aby on się nie zorientował, już mogła zamknąć się w tym „Azylu” i nie wychodzić.
Zostawmy to jednak złośliwym. Sam siadałem do filmu z nastawieniem jak do produkcji dla rozwydrzonych, amerykańskich, 14-letnich produktów końcowych „Penetratorów” z MTV. Nie powiem opinie w internecie mnie nastawiły… i jak zwykle rozczarowałem się … pozytywnie.
Może i fabuła prosta, nie ma pewnych czynników w/w, ma pewne czynniki w/w, efekty specjalne nie porywają, ale film ogląda się na jednym wdechu. Nastawić trzeba się na „fajną”, w ciekawy sposób opowiedzianą historię o miłości, gdzie zimne nasycenie kolorów i muzyka nakręcają klimat jeszcze bardziej. Film bez problemu i głębszego zastanowienia można łyknąć na raz, przymykając już oczy na gubienie wątków. Dodać trzeba, że panowie (może i panie) od zdjęć dali popis kunsztu i przez to film może podobać się bardziej (pełna namiętności łąka z niebieskimi kwiatkami, czy doskonała gra w baseball). Świetny dobór i gra aktorów, nie zachowują się jakby znaleźli się na planie przypadkiem, urzekające zachowania i mimika twarzy, każdy może znaleźć swojego ulubieńca – tutaj jeszcze raz przytoczę moją jedną z bardziej ulubionych scen, czyli gra w baseball. Nie jest za lekki niczym bollywódzkie produkcje zwiotczające mózg i nie jest także ciężki niczym filmy w których non stop trzeba doszukiwać się drugiego i jego wielokrotności dna. Zero negatywnych odczuć po, kwestia nastawienia – mam skrytą nadzieję, że trochę nakierowałem przyszłych pieniaczy.
Relaksuje, paniom pozwoli się rozmarzyć, panom zapomnieć o troskach i w swojej prostocie zaciekawi kolejnymi częściami. Aha i fanki „Królowej potępionych” nie mają czego tam szukać. Film na podstawie bestselleru, o którym nigdy nie słyszałem, niejakiej Stephenie Meyer, o którym raczej chyba słyszeć nie chcę. Na luzie czekam sobie drugiej części.
Aha i niech was nie zniechęcają dwa elementy, główni promujący i zapraszający: Bravo (tak to Bravo, które nigdy nie umiera i nie wiemy dlaczego) i Radio Eska (któremu gratulujemy wspaniałej stacji telewizyjnej, ostatnio pobiłem rekord zatrzymania się na kanale – 8 i pół sekundy), produkcja wnosi trochę więcej. Lada dzień zobaczymy już film na DVD.
Dla miłego wieczoru polecam (i nikt mi za ten tekst nie zapłacił – ha!).
Ech, dobiłeś mnie tym, wielebny :p. Są pewne granice akceptowalnej tandety, a Zmierzch (czy naprawdę użyłem dużej litery? brrrr) przekracza ją jeszcze w Arizonie. Film nie sprawdza się nawet jako historia o miłości – mamy tu dwójkę całkowicie wyblakłych, pozbawionych wyrazu i jakichkolwiek cech postaci, których jedyna siła polega na tym, że rozwydrzone nastolatki nie mają żadnych przeszkód w wyobrażaniu sobie siebie w roli Becci i przeżyciu mokrego snu autorki książki, którym jest życie ze świecącym wampirem. Film okręca się wokół tego jak Edward chce ją zjeść, albo jest obrzydzony, czy inne takie duperele, i nagle, ni stąd, ni zowąd, pomimo braku jakiejkolwiek chemii, BUM, są tak zakochani że oj!
Być może fenomen tkwi w tym, że jeśli którykolwiek z nas realnych facetów zachowywał się w stosunku do wybranki jak Ed w stosunku do Becci, wyszlibyśmy na zwyrodniałych zboczeńców, ale on może bo on tak ją przecież kocha, nie? bzdury gorsze niż kazania Rydzyka.
Film ma jeden atut: sceneria jest fantastyczna.
Dobijanie to moja specjalność.
Ha widzisz każdy znajdzie coś dla siebie (scenerie). A każdy z nas realnych(?) facetów zachowywałby się tak jak Edziu, to pewnie, że wyszlibyśmy na zwyrodnialców, w końcu czy realny facet ma ochotę wyssać szpik z kobiety, albo zjeść ją na kolację. W końcu oglądając film doszedłem do wniosku, że Tarzan był wampirem.
Mi swoją lekkością bytu się podobał :)
już nie mówiąc o tym, że podgląda ją, kiedy śpi i śledzi ;)
Ja już dawno temu opisałam „Zmierzch” jako gdniot nie lada, co nie przeszkodziło mi już kilka razy go obejrzeć. :)
A mi się też całkiem podobał ;) Klimat, muzyka, sceneria i postacie nawet fajne.
Mówisz wielebny, że o bestsellerze słyszeć nie chcesz – no to troszkę poczytasz, bo się powstrzymać niestety nie mogę ;p.
Z ciekawości przed obejrzeniem filmu, podebrałam książkę młodszej siostrze, co by sprawdzić czy te bestsellery dla nastolatków o wampirach są choćby nieco przerażające. Skończyło się na tym, że podebrałam jej wszystkie części sagi i w ani jednej nie było niestety nic strasznego. Na początku miło zapowiadająca się opowieść o miłości nastolatki i „potomka Draculi”, pisana naprawdę prostym językiem (co najpierw wydaje się zaletą, potem trochę jednak przeszkadza), robi się nudna i obrzydzająco cukierkowa w części III, powiew atmosfery rodem z amerykańskiego podwórka uderza i odrzuca okrutnie. Część IV jest już nie do przebrnięcia, postaci jakby już bezbarwne, a fabuła – nie wiem, chyba gdzieś uciekła tej pani w czasie pisania.
No ale przeczytałam. I teraz przynajmniej wiem dlaczego nigdy wcześniej nie sięgałam po takie „bestsellery” :)
Pocieszające są dwie rzeczy. Pierwsza taka, że część II, która lada moment pojawi się w kinach, jest najciekawsza i właściwie chyba jedyna udana z całej sagi. A kolejna to to, że jeśli wszystkie ekranizacje będą posiadały równie fajny klimat, co w „Zmierzchu”, to może nadrobią to, co autorce nie wyszło i powstanie sobie taka całkiem przyjemna seria lekkich filmów „dla każdego”. ;)
Dokładnie lekki film dla każdego, a o bestsellerze już nie chcę słuchać. Za bardzo pofrunęłaś z tym potomkiem Draculi, co najwyżej potomek Tinky Winky… :>
Heh.. aż napiszę… też jestem zaskoczony, jak ten film się mógł podobać. Przecież to jest historyjka dla pryszczatych licealistów, którzy nie mają nic do roboty jak śnić o idealnej miłości… Ledwo wymęczyłem to do końca, a gdy zobaczyłem napisy końcowe odczułem ulgę. Moja druga połowa tak samo. Wydaje mi się, że dorośli ludzie nie „zatrybią” tego klimatu. Wystarczy poczytać fora internetowe – dzieciaki zaciekle bronią filmu komentarzami typu „ty nic nie rozumiesz…”
Ja rozumiem, targetem tego „dzieła” jest gimnazjum i liceum. Ta tak zwana „emo”cjonalna subkultura – dzieciaki, które zamiast uczyć się życia bujają w obłokach. Nie mam nic przeciwko filmom o miłości, ale tandetę zawsze piętnuje. Ten film nie jest lekki, on jest po prostu nudny. Pastor jak chcesz coś o miłości to zobacz Revolutionary Road.
A o nieletnich wampirach to Szwedzi zrobili dobry film – Let The Right One In, również polecam.
Nie omieszkam sprawdzić. Pewnie, że jest to adresowane dla masowej histerycznej, pryszczatej bulwy skażonej dzisiejszymi programami MTv, marzącej o idealnej miłości przepełnionej burzą hormonów, ale nie jest to taka porażka jak ekranizacje książek Dana Browna, czy głupkowate i w pełni masochistyczne 50-te części „American Pie”, gdzie człowiek nastawia się konkretnie na daną akcję, czy wręcz rozentuzjazmowany nadziejami jak było np z Terminatorem 3, że film będzie idealny.
Tutaj odbiorca wie na co się godzi oglądając ten film i powinien tak do niego podchodzić jak o nim piszą, czy jak Aga napisała, wiedząc jak beznadziejny jest owy bestseller (sic!) nastawić się na coś prostego i nie „urywającego dupy”.
W sumie mogę też dodać, że zależy z kim się ogląda ten film i jaki ma się nastrój… o!
Ech, Terminator 3 był akurat znośny… :)
Aby bliżej zapoznać się z pełnią „fenomenu” tej historyjki, polecam przejrzeć http://www.twilightsucks.com
Terminator był dopiero profanacją… przepraszam parodią nagraną jako c.d.
Czy wszystkie filmy muszą być ambitne, zaskakiwać efektami i oryginalnością? Nie trzeba przy każdym spełniać ambitne plany rozwoju inteligencji. Film czasem może być w swej prostocie miłym przekazem naturalnych ludzkich, bądź jak w „Zmierzchu” nieludzkich uczuć.
Może warto czasem wylać kubeł zimnej wody na głowę i rozerwać się przed telewizorem.
No cóż.. :)
Po obejrzeniu „Zmierzchu” zaciekawiona obalaniem stereotypów wampiryzmu…sięgnęłam po książkę.. wchłonęłam wszystkie części…
Wchłonęłam- dosłownie…
Akcja się zagęszcza…ujawnianie tajemnic świata trwa…i zaskakuje…
Magiczna powieść stworzona po to, by odlecieć…zapomnieć się i przeżyć niespotykana przygodę..
Bawiło mnie dotąd, że spodobał mi się film okrzyknięty „Tania historia dla rozwrzeszczanych, amerykańskich nastolatek”…ba czułam się taka młoda, naiwna i rozbestwiona..niecierpliwie wyczekująca ekranizacji…a tu niespodzianka „Genialny umysł” również oczekuje kolejnej części…
Aaaaaaa…!! ;)
zakładam, że sens nie znajduje się wysoko na liście poszukiwanych elementów? :)
Pokusiłbym się do porównania sensu do dziury w dupie… ale umiem się powstrzymać… no hola hola nie każdy film musi posiadać sens „Listy Schindlera” czy „Fight Club”, a „Zmierzch” nie musi być kolejnym „6 zmysłem”. Po za tym myśląc o sensie, to ma taki sam jak większość filmów z nieprawdopodobnymi bohaterami. Cały czas mówimy tu o lekkiej historyjce, a nie katastroficznych czy opartych na faktach produkcjach. ;)
no proszę, jeden niby „gniot”, a ile głosów i emocji :)
PS Piotruś, masz rację, za bardzo poleciałam, powinno być „pseudo potomek Draculi” ;)
Uriiiii… No jest sens… Po krótce:
On się zakochuje a kochać nie powinien.Ona się zakochuje i szuka odpowiedzi. Są ze sobą na przekór standardom.Poznają „swoje światy” Jest też odmienny klan (normalnie „Romeo i Julia” …lalalaa)i tam zakochany facet w niej. Rywalizacja, pojednanie klanów w imię wyższej sprawy. Jest też walka o akceptację i zrozumienie. A wszystko to ubrane w niezwykłość dla tych, którzy lubią fantastykę.. ot , co… ;)
No banał, nikt tu nie nazwał tego kinem ambitnym a tylko ciekawym i w miły, łagodny sposób odmóżdżającym. :P
Problem polega na tym, że poszczególne elementy nie trzymają się kupy. Nie chodzi mi o głębszy sens przekazywany przez film, nie chodzi mi też o sens w rodzaju „nikt nie potrafi przecież tak skakać po drzewach”. Chodzi mi o sens w rodzaju „2+2=4”. Byłoby miło, gdyby pozbawiona jakiegokolwiek przekazu produkcja przynajmniej wyglądała po ludzku. Natomiast tutaj co innego wynikałoby z tego, co dzieje się na ekranie, a co innego film. Tudzież książka. Pomijając świecące się wampiry jarosze, beznadziejnie nieumiejętnie poprowadzony wątek romantyczny, postacie tak wyblakłe i pozbawione wyrazu, że w zasadzie są raczej „placeholderami”, niż postaciami – przed widzami jeszcze takie cudowne wspaniałości, jak córeczka Edzia i Izki, która… a co ja będe opowiadał. Te książki i filmy to jak fanfiction na temat fanfiction…
…a jednak dobrnąłeś do córeczki… :P
..czyli coś Cie w tej książce przytrzymało… :P
:D
O mój Boże, to oni będą mieli dziecko, aaaAAaaa… padł kolejny mit o bezpłodności wampirów, które rozmnażają się tylko przez ugryzienie. No chyba, że doprawiła mu do zębów których nie ma, rogi… :) Jestem w ciężkim szoku…
Czasu na tym zmarnowanego już nigdy nie odzyskam… traumatyczne przeżycia skłoniły mnie do wyrzucenia z głowy czegokolwiek związanego z tematem, ale w sumie poza zachwytami jaki to edziu nie jest zajefajny i jak tą izke wszyscy uwielbiają to tam za wiele nie ma…
czytałem ze społecznego obowiązku, nie dla przyjemności.
Co tu duzo mowic. Calosc troche przypomina kolejny amerykanski teledysk kierowany do mlodziezy. Nie jest zbyt ambitny, ladna dziewczyna umiaca odpowiednio spojrzec na faceta i chlopak pewnie przystojny…ja tam sie nie znam, ale tak jakby cos mu sie z twarza porobilo…;)Ale to nie mi mial sie podobac…tak mysle. Prosta historyjka o milosci nietypowej. Film, ktory nic nie wnosi, ale raczej tez nie zabiera. Ladne buzie, troche skakania i biegania. Gdyby nie fakt, ze zobaczylem tu taki kij w mrowisku to bym sie w ogole za niego nie zabieral prawde mowiac. Obejrzalem, nie rozczarowalem sie zbytnio bo nie byl zbyt porywajacy ;) Lekkie, trendy, ladne, odmozdzajace, amerykanskie nic z moralem. Troche nie dla mnie.
Ile komentarzy! Widzę, że trzeba napisać o rozdmuchanym dziele dla nastolatek w fazie dojrzewania, żeby wzbudzić tyle reakcji ;) (no offence!)
Przeczytałem twoją notkę, dwa dni temu obejrzałem i to były dwie godziny niezwykle cennego wieczoru, które zwyczajnie straciłem. Film miał słabą akcję, główne postacie były sztuczne i plastikowe a sama fabuła, no cóż. Urzekła mnie jedna z opinii na FilmWebie:
Film idealny!! Dla…
wszystkich nieszczęśliwych, niezrozumianych, pokrętnych, uważających się za ponadprzeciętnych emo-sów (pt. Tola Szlagowska i jej głupawy tatuaż…)
A tak na serio to większe zainteresowanie i szacunek ma u mnie serial, w którym najlepszy jest opener – True Blood. I tu był koncept, który pokazał temat wampirów w innym świetle, ale to już zupełnie inny temat.
Jednym zdaniem – NIE PODOBAŁ MI SIĘ :)