Kategorie: filmTagi: , , , bezpośrednik

W ciemności

W ciemności

Na początek proste pytanie. Jakie, oprócz komedii roku, potrafimy robić filmy najlepiej? Oczywiście dramaty. I tak w tym całym zbiorze najlepszych (sic!) komedii i komedii roku, mamy perełkę jaką jest najnowsza produkcja Agnieszki Holland, W ciemności. Perełka, która zaciągnęła mnie do kina i to nie tylko przez nazwisko, można to z ręką na sercu powiedzieć, reżyserki, nie tylko przez nominację do cudownego i jedynego w swoim rodzaju Oscara, ale także przez cytat zawarty w zwiastunie…

Odpowiedź na „Listę Schindlera” Variety

O cholera! – pomyślałem – skoro jest to odpowiedź, to Agnieszka Holland nakręciła film o Waffen SS i biednych niemieckich oficerach prześladowanych przez nacje wszelakie. Ale niestety, dziennikarzyna z Variety się lekko pomylił w słowach, a ja nie żałuje, że jednak zobaczyłem coś całkiem innego. A odpowiedzią na siebie samych, w produkcjach filmowych, dalej zostaną Testosteron i Lejdis.

Zacne hasła zacnymi hasłami w zwiastunach, a tutaj dramat aż miło. Zacznijmy najpierw od reżyserki, Agnieszka Holland… Holland, Holland, Holland? Coś nam to mówi? Aaaaa, Holland, Agnieszka, to ta co z Krzysztofem Kieślowskim (Gadające Głowy, Trzy Kolory, Dekalog) poszła do kina porno?
Oczywiście, a pierwszy film, o dziwo jaki mi przychodzi na myśl to nie Janosik, o którym zaraz, ale Europa Europa z 1990 roku, w którym to w jednej ze scen podczas kąpieli w balii żołnierz niemiecki odkrywa, że jego współ-bohaterski-kompan jest obrzezany. Mało ważny szczegół, ale szczegół i tu właśnie o szczegóły się rozchodzi. Nowy Janosik, ponoć historia prawdziwa, mimo tego, że potrafił wiać nudą, to zawiewał zimą gór i lodu pod stropami dachów, a w Zabić Księdza, historia ks. Popiełuszki także nie szczędzi nam wielu emocji. Niemcy mówią po niemiecku, Rosjanie po rosyjsku, ludzie gór w swoim dialekcie, a Polacy ze Lwowa ładnie zaciągają po swojemu…

Rzecz dzieje się we Lwowie, Poldek (Robert Więckiewicz) i Szczepko (Krzysztof Skonieczny) są kanalarzami. I tak właśnie, pewne pięknego dnia podczas okupacji niemieckiej spotykają w kanałach przekopujących tunel Żydów z Getta. Węszą w tym interes nie mały, gdyż jak nie wspomniałem na początku są to ludzie wiary i wiary w swoje możliwości złodziejskie. Ale okradają tylko Niemców. Patrioci. Obiecują pomoc, która  bardzo szybko się przydaje, gdyż za czas krótki zaczyna się likwidacja Getta i gro więźniów ucieka.

Historia jest adaptacją wspomnień Krystyny Chiger, które spisała w książce Dziewczynka w zielonym sweterku, a nasza zacna reżyserka przeniosła na wielki ekran. Oprócz tego, że jesteśmy świadkami niesamowitej historii, która faktycznie miała miejsce, to jeszcze dodatkowo, dojrzałości gry aktorskiej Roberta Więckiewicza, którego od czasów Kołysanki, ogląda mi się znakomicie. Bohaterowie mówią w swoich językach, Polacy ze Lwowa po swojemu, Niemcy po swojemu, Żydzi także – Jidisz. Wspomniana dbałość o szczegóły jest na cholernie wysokim poziomie, oprócz scen z Getta, które od razu przypominają Pianistę Romana Polańskiego, to dodatkowo namiętność w kanałach, lęk, załamanie, głód i inne, naturalne, zachowania ludzkie wzmagają doznania podczas oglądania tejże produkcji. W pewnym momencie czuje się smród, a i uważa czy pod krzesłem nie przebiega żaden szczur.

Niektórym osobom może to się okropnie dłużyć, ale kiedy na ekranie pojawiają się napisy końcowe, to dech w piersi zaparty maksymalnie.

Kontrasty, kontrasty, kontrasty. Z jednej strony zapyziałe kanały, gotująca się w garze zupa cebulowa, a z drugiej piękne ulice Lwowa, targowiska, zadymione bary z siwuchą, którą raczą się i Polacy i ukraińscy żołnierze. Z jednej strony Leopold Socha, główny bohater, szabrownik i huncwot, z drugiej jego przemiana w osobę chcącą ratować życia ludzkie. I ta przemiana jest najważniejsza. Tutaj wrócę, do genialnej gry aktorskiej. Grymasy strachu, pot, uśmiech wywołany skrajnymi emocjami, trzęsący się głos, to są rzeczy, których w polskim kinie dawno, ale to na prawdę dawno nie uświadczyliśmy. A najlepsze jest to, że te emocje bardzo mocno wpływają na widza. I tak ma właśnie być! A jak komuś mało to dodajmy do tego wszystkiego doskonałą Kingę Preis (żona Poldka, Wanda Socha), Marcina Bosaka (on wrócił… i to jak, Yanek Grossman), oraz Michała Żurawskiego (charakterystyczny, Bortnik), wystarczy? No dobra, była też Weronika Rosati (tym razem bez namiętności, fani nie mają na co liczyć), ale jakoś jej nie zarejestrowałem.

Dodatkowo, pamiętajmy, że historia jest mocno refleksyjna i nie wesoła do końca, oczywiście jak zapoznamy się ze wspomnieniami Krystyny, to i tak dowiemy się, że wszystko dobrze się skończyło. Ale w jaki sposób do tego doszło, to już nam opowie, ta nominowana do Oscara, produkcja.

Droga akademio, wręcz proszę tę statuetkę, która już dawno przeminęła z wiatrem i zeszła na psy, bo jak nie widzisz w polskich mediach i dla nas, jest to ciągle ważne. A jeżeli nie wręczysz, to ja osobiście się nie obrażę. Choć jak wiadomo, za gówniane komedie, które potrafimy robić najlepiej, to nikt nas na zachód nie pośle – i dobrze, bo po co się dodatkowo wstydzić. A Robert Więckiewicz za lat czterdzieści, pewnie dostanie super nagrodę za całokształt twórczości.

W lutym premiera, kolejnej dramatycznej perełki, tym razem mniej historyczna  i zapewne mniej pozytywna niż W ciemności, samo nazwisko reżysera nam o tym mówi – Wojciech Smarzowski (Wesele, Dom Zły), a tytuł filmu to Róża. Przeczytacie na pewno o nim na łamach NN. A teraz, marsz do kina i uczyć się historii, bo w ten sposób opowiedzianej, warto!

Podziel się:

Piotr Siwiński

Nieprzyzwoicie uprzejmy aluzjonista, kąśliwy romantyk w rogowych okularach, który rzucił palenie, chory na twórstwo wszelakie - nie szczędzi sobie niczego. Nie zaczepiać, nie pytać, nie deptać dywanów i trawników.

Machnij komentarzem.