Chcielibyście się czuć kiedyś jak dziecko, które dostało milion dolarów do ręki będąc w sklepie z zabawkami, wiedząc, że może kupić co chce i wydać całą kasę?
Ba, pytanie. Każdy by chciał. A ja miałem okazję tak się poczuć zapuszczając się wreszcie do serwisu Deezer o którym na blogach i różnych soszjalach głośno, i raczej nie są to słowa krytyki, ale okrzyki radości. Ale jednak od początku…
Aby zarejestrować się do serwisu, należy mieć, niestety, konto w serwisie Facebook. Z tego co udało mi się poczytać w komentarzach pod wieloma artykułami, jest to już dla niektórych osób bariera nie do przebycia. Ale kiedy już pokonamy tą barierę, to nasza kochana szafa grająca, jak większość aplikacji internetowych, pobierze sobie nasze dane z twarzoksiążki, zintegruje się w taki sposób, że każdy będzie wiedział czego obecnie słuchamy, wygeneruje nam zastępcze hasło, jakby coś było nie halo. I tak po kilku klikach wkraczamy właśnie do naszego muzycznego eldorado.
Teraz zaczyna się najlepsza zabawa. Po rejestracji, dostajemy w prezencie 15 dni konta Premium+, operacja zamierzona na 100%, gdyż możemy poczuć pełną funkcjonalność serwisu i poczuć się jak to dziecko w sklepie z zabawkami. Czego z zagranicznych artystów, płyt nie wpiszemy, to dostajemy wszystko co chcemy i to z nawiązką, gdyż oprócz pełnych albumów mamy cały dorobek łącznie z singlami.
Dlaczego podkreśliłem zagranicznych? Gdyż powinienem wspomnieć na początku, że serwis pochodzi z Francji, świeżo wszedł na nasz rynek i powoli uzupełnia się baza naszych rodzimych artystów. Ale nie ma co narzekać, jest Natalia Lesz, a wierzę mocno, że ta baza będzie rosła szybko i namiętnie.
Oprócz dodawania artystów do ulubionych i raczenia się ulubionymi dźwiękami możemy słuchać radia składającego się z utworów w klimacie naszego ulubieńca, możemy miksować utwory, tworzyć playlisty i ustawić equalizer jak lubimy. Czyli mamy mocny, w pełni funkcjonalny odtwarzacz nieswojej muzyki w chmurze.
No właśnie, w chmurze. Tutaj zaczyna się mały dyskomfort, gdyż w pewien sposób uzależnieni jesteśmy od samego Deezera. Serwis w wersji Premium+ pozwala na zapis offline plików, ale są one zaszyfrowane i dobrze schowane, gdzie na pewno nie będziemy w stanie nagrać sobie płyty do samochodu, ani zasilić naszego ulubionego mp3 playera. Ratunkiem jest aplikacja mobilna dostępna na wszystkie możliwe platformy, gdzie będąc podłączonym do internetu (najlepiej wifi – chyba, że ktoś ma korzystny pakiet) możemy pobrać utwory na telefon, a podłączając go do słuchawek, wzmacniacza, czegokolwiek co puszcza muzykę z zewnętrznych źródeł cieszyć się wspaniałą kolekcją w trybie off-line. Ale i w wersji mobilnej nie dokopiemy się do fizycznych plików.
Hejterom narzekającym na taki model dystrybucji, chciałbym uzmysłowić jedną rzecz zadając proste pytanie: Czy wróciłbyś do serwisu po ściągnięciu wszystkich albumów jakie cię interesują? Czy tylko wtedy jak pojawi się coś nowego i interesującego? W końcu serwery i utrzymanie takiego potwora muzycznego zapewne kosztuje ogromne pieniądze plus pewnie jakieś opłaty za prawa autorskie.
Wszystko w temacie, a po jakimś czasie możemy się przekonać, że jednak tak strasznie nie jest.
Jeżeli komuś te małe szczegóły nie przeszkadzają, to Deezer właśnie potrafi skraść serce. A żeby jeszcze było jasne, to wersja full wypaśna kosztuje miesięcznie 29,99 zł. Jak na legalny dostęp do wielu milionów utworów, płyt pojawiających się nawet w czasie premiery, to bardzo mało.
Miłym akcentem jest to, że wreszcie w naszym kraju pojawiają się powoli takie aplikacje jak Deezer, że nie czytamy już tabliczek o treści Wybacz, ale usługa nie jest dostępna w Twoim kraju i bardzo nam przykro i bla bla bla i zapisz maila to dowiesz się pierwszy kiedy będziemy w Twoim kraju… – i tak można czekać i czekać na maila z radosną informacją. Dobrze, ale i tak zbyt wolno, przez co ciągle jesteśmy piątym światem w tej dziedzinie. Osoby, które zarządzają prawami autorskimi, dystrybucją i tantiemami powinni się troszkę zaktualizować, gdyż świat idzie do przodu, a na płytach CD doić w nieskończoność się nie da, a tych wszystkich co się buntują nie pozamykacie. Już kilkakrotnie było podnoszone na wiele sposobów i na wielu debatach, że próba podnoszenia cen w momencie spadku sprzedaży, zamiast szukania alternatyw jest słaba.
Od wczoraj już mam dwa dobre źródła muzyczne, komercyjne Deezer i nowe, niezależne brzmienia z Jamendo. Mimo tego, że jestem sceptycznie nastawiony do chmury i usług z nią związanych, to przy Deezerze czuję się bezpiecznie, gdyż mieć a nie mieć materialnie w tym przypadku nie występuje, płacę za dostęp.
Czekam jeszcze na Google Play Music dostępne w Polsce, które oprócz sklepu (całkiem inny system dystrybucji niż opisywany wyżej serwis) będzie trzymać moje albumy muzyczne, które mam na płytach. Deezer też ma taką opcję, ale jeszcze jakoś nie jestem przekonany. Wszystkie kupione albumy mp3 można ściągać na dysk i robić z nimi co chcemy, oczywiście nie łamiąc praw autorskich. Kiedy to nastąpi? Nie wiem i pewnie nie prędko.
Deezer polecam, 30 zł miesięcznie to nie jest majątek w porównaniu za to co dostajemy w zamian, foobary i inne cuda odchodzą powoli w cień pokurzyć się trochę i tyle.
PS. czekamy i czekamy jeszcze na Spotify… czy się doczekamy? Oby!
A czemu to jest lepsze od last.fm za dyszkę miesięcznie?
Z jednej prostej przyczyny, słuchasz czego chcesz, tak jakby płyty leżały fizycznie u Ciebie na biurku. Masz ochotę na płytę Mezmerize Systemów to słuchasz Mezmerize, zaraz będziesz chciał U2 Boy, to leci Boy… oczywiście funkcja radia za które płacimy w last.fm także jest i działa nawet podobnie, z jedną małą różnicą, że masz dostęp do całej płyty. Aha i Deezer scrobluje do last.fm.
czy można używać tego bez konieczności chwalenia się na fejsbuku, czego się słucha?
Można, odhacza się odpowiednią opcję w ustawieniach profilu…
hmm… no fajne fajne.
Widzę, że sens ma tylko pakiet Premium+, gdzie jest wersja mobile i słuchanie offline.
a co z publicznym słuchaniem, np. w sklepie?