Jak nie lubię szybkich wpisów, to jednak, żeby coś polecić nadają się doskonale, a tutaj właśnie taka sytuacja. 3 marca breakbeatowy zespół Lil Ironies wydaje swój debiutancki album, a już, przy okazji, można go słuchać w serwisie bandcamp.
Bardzo kobieca bo miewa nastroje, tak mogę wywnioskowac po przesłuchaniu tych uroczych utworów, i jak czasem rozrusza dobra i pozytywna melodia, to bywają momenty Portisheadowego odpływu. Tylko czasami szkoda, że tak dynamicznie i z zaskoczenia te nastroje się zmieniają, ale ponoć kobieta zmienną jest, więc mamy i siłę, i miłość, i smutek, a przede wszystkim sporo energii i dobrego intrumentalnego brzmienia (kocham was za perkusyjne solo).
W wielkim skrócie, Lil Ironies to Kinta (wokal), Sagan (perkusja), Kacper (gitara/klawisze), Hamed (kontrabas), a szuflada do której się wsadzili sami to brudny minimalizm. Opanowali mi słuchawki, a co lepsze opanowali serca swoich fanów, gdyż płyta wychodzi dzięki projektowi crowdfoundingowemu polakpotrafi. Można? Można! Mnie porwali…
Więc 3 marca opróżniamy portfele, a teraz zatapiamy się w klimacie, przy którym na samą myśl, że kolejny dobry zespół wypływa z Polski, ma się gęsią skórkę.