Kategorie: film, muzykaTagi: , , , , bezpośrednik

The Girl with the Dragon Tattoo [Millenium]

Stieg Larsson napisał trylogię i umarł. Nie doczekał wydania a tym bardziej ekranizacji. Słowo trylogia w Bulandzie kojarzy się albo z Sienkiewiczem (który ponoć lubił patrzeć przez dziurki… od klucza), albo z nieudaną trylogią Matriksa, Władcy Pierścienilub co najlepsze z Gwiezdnymi Wojnami, która tak na prawdę trylogią nie była. Tak to już bywa z pisarzami, że umierają i dopiero po tak zacnym przejściu do kolejnego etapu życia zaczyna być o nich głośno, każdy polonista w tym momencie przytakuje.

Napisał trylogię Millenium, choć pisarstwo nie było jego głównym zajęciem, to wyszło mu to całkiem nieźle. Jeden z nielicznych Szwedów, o których słychać w naszym kraju i którego książka sprzedaje się niesamowicie dobrze. Do tej pory jednak nie wiadomo czy to była wina ekranizacji, czy może zgrabnych recenzji na forach kulturalnych, lub ciekawego opisu z drugiej strony okładki.

Film nakręcili po kolei Niels Arden Oplev (Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet), oraz Daniel Alfredson (Dziewczyna, która igrała z ogniem, Zamek z piasku, który runął) zapewniając nam praktycznie dziewięć godzin dobrej zabawy. Trylogię podzielono na sześć równych części, po dwa na odcinek i zamykając czasowo w półtora godziny każdy. Nazwiska reżyserów wskazują nam, że są to produkcje szwedzkie, więc nie mamy co liczyć na wybitnych aktorów zachodnich, których my widzowie znad Wisły i Odry tak dobrze znamy (lepiej nawet niż naszych rodzimych) i kochamy. W sumie ciekawym by było gdyby jedną z głównych ról zagrała Susan Sarandon, w końcu w Rocky Horror Picture Show była rewelacyjna. Nie ważne.

Fani kina skandynawskiego byli/są/będą w niebo wzięci, a zwykli zjadacze filmów na pewno się nie zawiedli/zawodzą/zawiodą. Rzecz dzieje się w Sztokholmie i mroźnych okolicach, a jeżeli mroźnych to wiadomo, że jest szaro, buro i ponuro, czyli tak jak w nietypowych powieściach kryminalnych być powinno. A całość podsyca język, kultura i uroki północnych krain. Bohaterów mamy dwoje, jeden barwniejszy od drugiego: Mikael Blomkvist – dziennikarz śledczy gazety ujawniającej wszystkie brudki – Millenium, oraz Lisbeth Salander – słodka lesbijka z kuratorem i ćwiekami gdzie popadnie, potrafiąca namiętnie wkradać się do każdego napotkanego Macbooka (ponoć dziury już załatane), by wydobyć informacje na potrzeby swoich klientów. Jak widać duet jest przaśny i zapowiada ciekawą, pełną zwrotów akcji historię. Jak można się spodziewać, ta przesympatyczna parka współpracuje ze sobą, badając ciekawą sprawę tajemniczego zabójstwa. Oczywiście zanim się poznali, to ona szpiegowała jego i była mocno kochana przez kuratora, a on próbował zapomnieć o sprawie za zniesławienie, którą przegrał. Tajemnicza sprawa zabójstwa to tylko trzygodzinny wstęp do politycznej i niebezpiecznej gry, w której główną rolę odgrywa Lisbeth.

Brzmi niesamowicie? Otóż cała historia (czy to książka, czy super ekranizacja) jest bezbłędna i niesamowita. Nie zaciekawiło? To i tak warto przeczytać/obejrzeć aby się przekonać. Po raz kolejny wspomnę, że szwedzka ekranizacja jest na prawdę rewelacyjna! I kropka.

Jest tak rewelacyjna, że doczekała się właśnie amerykańskiej (jakżeby mogło być inaczej) kopii. Każdy chce zarobić (a może Amerykanie nie lubią europejskiego kina), a patrząc po trailerze, to wydaje się być taką samą jak wersja szwedzka, tylko, że ktoś, a dokładnie David Fincher, podmienił aktorów i język. Ale najpierw trailer tej udanej wersji:

Quo vadis David Fincher?

Każdy zapewne pamięta tytuły jak Obcy 3Fight Club, Siedem, Azyl, Gra i inne takie. Każdy pamięta przynajmniej jeden, gdyż są to mocne thrillery, wykonane perfekcyjnie, a w dodatku, uwaga, niektóre z nich to ekranizacje książek. Przez wspomniane przeze mnie tytuły, nazwisko reżysera stało się instytucją, a każdy film przyciągał miliony widzów, w tym mnie. Fincher nigdy nie skąpił obsadą, a trzeba mu oddać, że talent zwany doborem aktorów ma ogromny.

Jednak w 2008 roku coś pękło, tak to można odebrać, kiedy na ekrany kin wszedł Ciekawy przypadek Benjamina Buttona. Wtedy już nie było psychopatów, no chyba, że człowiek żyjący na odwrót takowym był i za takiego moglibyśmy go brać. Można było się spodziewać, że był to jednorazowy wybryk i że wróci szybko do swoich pierwotnych klimatów. Jednak i to się szybko rozmyło, gdyż kolejną, przedostatnią produkcją, był The Social Network – film o powstaniu Facebooka, a przede wszystkim o jego kreatorze Marku Zuckerbergu. Od tego momentu przestałem się zastanawiać i przewidywać jaka może być kolejna produkcja i o czym tym razem, gdyż było to praktycznie niemożliwym. Plotki donoszą, że wziął na warsztat teraz historię kapitana Nemo. Przyszłość zostawmy jednak w spokoju, gdyż…

Do kin niebawem wejdzie The Girl with the Dragon Tatoo, kolejna ekranizacja wspomnianej przeze mnie szwedzkiej trylogii Millenium. Za którą wziął się właśnie David Fincher. Można by zapytać – Po co? – skoro potomkowie wikingów nakręcili wersję idealną, która będąc ekranizacją podoba się i nie brakuje jej dosłownie niczego (dziewięć godzin robi swoje) – a wolę oglądać idealne ekranizacje trwające nawet trzydzieści godzin, niż dwugodzinne coś. Skoro trzymamy się czasu, to reżyser zaserwuje nam 2 godziny i 40 minut zabawy, czyli szykuje nam się impreza w kinie niczym Władca Pierścieni lub Incepcja Nolana. Możemy się spodziewać, że za dużo nie zmienił i nie wyciął.

Millenium na szczęście zapowiada wielki powrót klimatu Zodiaka i Siedem, więc możemy się nastawiać na mocne kino akcji, mimo tego, że może to być idealna kopia produkcji ziomków Larssona. Lepiej jednak kopiować coś dobrego, niż wymyślać na nowo i modlić się, by wypaliło i podobało. Dlatego też z miłą chęcią obejrzę odnowioną, zachodnią ekranizację zacnej książki.

A jak to wszystko się ma do dwóch poprzednich produkcji i jak one się mają do poprzednich?
Otóż wszystkie z tych filmów są thrillerami psychologicznymi a nikt tak jak David Fincher nie potrafi pokazać psychiki bohaterów, tworzyć ich portretów psychologicznych i rysować ich tak dokładnie na ekranie. Kiedy zaczniemy od trzeciej części Obcego i będziemy kierować się tym tokiem myślenia, odkryjemy na nowo wszystkie te produkcje i zauroczą nas mocniej niż do tej pory. Przekonałem?

David Fincher, w mojej ocenie, podąża w dobrym kierunku i dalej czekam na wszystkie jego nowe produkcje, łącznie z przygodami Lisbeth Salander.

A na zachęte trailer, trwający 8 minut (skoro film trwa prawie trzy godziny, to na taki trailer można sobie pozwolić), smacznego! A jeżeli nic nie widać, to proszę odświeżyć stronę, gdyż player jest jakiś dziwny.

A muzykę robił…

Trent Reznor w duecie z Atticusem Rossem. Panowie już w duecie stworzyli bardzo dobry klimat w The Social Network, a wsłuchując się w muzykę zawartą w trailerze, oraz w udostępnionych publicznie utworach, już można powiedzieć że jest świetna i podkręci film do niesamowitych obrotów.

A jak Wy sądzicie moi mili, odświeżona produkcja jest potrzebna, pójdziecie do kina, czytaliście książkę, a może macie inne przemyślenia? Zapraszam do dyskusji i komentowania. No i do przeczytania, po premierze, recenzji na NN.

Podziel się:

Piotr Siwiński

Nieprzyzwoicie uprzejmy aluzjonista, kąśliwy romantyk w rogowych okularach, który rzucił palenie, chory na twórstwo wszelakie - nie szczędzi sobie niczego. Nie zaczepiać, nie pytać, nie deptać dywanów i trawników.

komentarz do “The Girl with the Dragon Tattoo [Millenium]”:

  1. jacekk pisze:

    pierwsza filmowa część trylogii była rewelacyjna, pozostałe 2 wyraźnie słabe. Nie wierzę, że amerykańce zrobią pierwszą część lepiej, natomiast 2 pozostałe wymagają nowej wersji do tej znakomitej książki

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.

Machnij komentarzem.