Kategorie: Kultur(w)a, Myślbezpośrednik

A w niedziele sushi i to na pewno nie bar…

na_granicy_kaca

Dobre wieści Mirella!
(jakie?)
Opowieści dziwnej treści
Dzisiaj przyjmuje doktor Drella,
o jella, to doktor Drella.
Coraz bardziej pewien swego,
tego co w głowie i w sercu mam.
Nie ma panie tego złego,
co by na dobre nie wyszło nam.
Pluton egzekucyjny na ofiarę swą czeka wciąż,
czeka i wciąż.
Ten dokument elekcyjny,
Bóg to dziadek a diabeł to wąż.
Taka dupa mi się marzy,
co ma tysiące makijaży.
Za trzy lata koniec świata,
zastanów się, po co ci armata?
Kazik – Co się stało z naszym Panem?

Dwie tabletki rozpuszczane w twardej wodzie, to czasem za mało, dlatego wogóle nie rozpuszczam, a jak mi się zdaży to koniec, gdyż truć bardziej zatruty organizm to coś gorszego niż perfidne samobójstwo – głupota – jedyna upierdliwa rzecz, która nigdy nie boli.
Po sobocie, zazwyczaj jest niedziela, oczywiście jeżeli impreza, bądź spotkanie ma charakter wyważony i jest z lekką dozą kultury. Jeżeli jest inaczej to tydzień zaczynamy od poniedziałku, bądź wtorku, a przy tych najlepszych i najbardziej kulturalnych, to poranną sumą, niedzieli Bóg jeden wie której. Myśl o tabletkach nasuwa się sama, legalne narkotyki na każdym kroku chcą same wpaść nam w łapy i to nie dlatego, że ból głowy – nie nie tym razem to nie to – ale poczucie lekkiego błogiego lenistwa. Jak sam Cushu kiedyś powiedział: „pływać po trawniku własnej egzystencji”. I ten trawnik, który za cholerę nie przypomina zielonego pięknego trawnika, miałyby przedzielać strumień chlorowanej wody z farbką, na opakowaniu której napisano: „magnez, witaminy i chemia co je zjadła”, oraz kamień z czajnika.
Nie tym razem. Tym razem spacer.
Spacer przypomniał stare dobre czasy i moje nogi też sobie je przypomniały, kiedy to robiło się kilometry. A ich tym razem było sporo. Spacer miał charakter krajoznawczo-kulinarno-rozpoznawczy, może dlatego nikt nie był skupiony na nogach. Wielkie miasto, wielkie spacery, gdzie trawnik egzystencji czasem przybierał kształt kołobrzeskiego parku nadmorskiego – w mig znikały dymy, oraz hałas samochodów – zostawał tylko uśmiech i ciekawość.

Kraina rozpoznana – duch odhaczył na swojej liście zadań, kulinarny przyczułek rozpoznany – kolejny ptaszek na liście, z adnotacją, że już więcej nie odwiedzimy tego miejsca. Powrót. Jak można się spodziewać cała droga była bez niespodzianek i należała do przyjemnych. Ból głowy i lenistwo połączone z suchotami zapomniały o sobie. Czy na pewno..?
Wszystko zostało rozproszone i umknęło dzięki Dworcowi Głównemu, na którego ścianie wisi wielki billboard (załączony na obrazku) reklamowy z tchórzofretką, patrzącą się na mnie wprost swoim tępym wzrokiem. Mieszkałem kiedyś z takową to wiem, że one oprócz spania i obsrywania wszystkiego dookoła, potrafią patrzeć się tępym wzrokiem, jak na idiotę. I tak się czułem. Napis mówił sam za siebie. Gratulacje w tym momencie chciałbym złożyć panom od reklamy i marketingu, gdyż trafili Państwo w samo sedno.
Pierwsza była susza. Jak człowiek raczy pływać po swoim trawniku, kiedy, jak deklamował pan Marcin Świetlicki: „nawet reklama zmusza do płaczu”, no jak? Nie płakałem, suszyło. Później trawnik był jak obryty kretami, gdyż głowa pulsować zaczęła, a pić się zachciało.
Dzięki raz jeszcze. Zamknąć oczy, przebiec, zapomnieć:
– …pływam na trawniku, pływam i jest mi dobrze… – i tak ze trzy razy co by zakodować i otworzyć oczy.
Kolejna reklama, kolejne napoje, dalej witryny sklepów monopolowych i dzieciak, patrzący jak ta fretka, trzymający w ręku napój, od którego kiedyś zejście po schodach równać się będzie z turlaniem. Koszmar. Do domu jak najszybciej, na bolących nogach…
Duże miasta nie sprzyjają, nie sprzyjają dniom po… i sprzyjać nie będą nigdy zaprawdę, dopóki za oknem jest tak samo, jak w przed chwilą wyłączonym telewizorze, w którym leciał bloczek reklamowy, a reklamodawcy myślą, że w tej chwili go łykam.
Zapomnijcie.
Wracając do telewizji, a dokładniej do seriali, ostatnio zastanowiła mnie jedna rzecz.
Popularny teleturniej, gdzie pan bankowy siedzi i obiecuje ludziom milion, nie więcej jak milion, słownie: jeden milion złotych. I czeki wypisuje i czyta głośno wylosowane przez komputer pytania. W tym oto teleturnieju siedzi sobie chłopaczek, niewiele młodszy ode mnie, gdzie zmaga się z pytaniem, na które odpowiedź nasunęła mi się od razu po pojawieniu się pytania na ekranie. Oczywiście nie znał odpowiedzi, zapytał publiczność. Owe pytanie dot. serialu „Alternatywy 4”. Hmmm na tyle kultowego i tak kultowego reżysera Barei, że dziw na początku bierze, że facet nie wie i to na pewno nie z winy stresu.
Co się stało?
Brak zrozumienia byłych czasów? Przecież to historia nie tak daleka. Ja wiele nie pamiętam, oprócz LEGO i resoraków za dolary z Pewexu. Ale to znam.
W myślach zacząłem dziękować rodzicom, że jak byłem mały to mogłem oglądać „Karguli i Pawlaków” do syta, że „Seksmisja” nie była zakazana w naszym domu, a jedyne kiedyś co zapamiętałem z tego filmu to cycki, tak cycki i to „cyganie cycki”, a nie dobrze znaną wymianę koszulek. Kultowym filmem dzieciństwa był „KingSajz”, a później, który jest do tej pory, „Brunet Wieczorową Porą” wraz z „Rejsem”. „Alternatywy 4”, nie pamiętam ile razy połknąłem, ale wiem, że na tyle, że by w tym popularnym teleturnieju, z pędu odpowiedzieć na to „trudne” pytanie.
Za to moim pytaniem jest to, czy na moim pokoleniu to się zakończyło? Czy teraz już tylko „Brzydule”, „Seks w wielkim mieście” i „M jak Malaria”, a w kinie „X-Meny”?
Może kiedyś się zaskoczę, może kiedyś znajdę odpowiedź? A może to przez to większość nowych filmów mi się nie podoba, gdyż doszukuję się ciągle drugiego dna?
A co Wy o tym myślicie?
Podziel się:

Piotr Siwiński

Nieprzyzwoicie uprzejmy aluzjonista, kąśliwy romantyk w rogowych okularach, który rzucił palenie, chory na twórstwo wszelakie - nie szczędzi sobie niczego. Nie zaczepiać, nie pytać, nie deptać dywanów i trawników.

8 komentarzy do “A w niedziele sushi i to na pewno nie bar…”:

  1. luziczek pisze:

    Z całym szacunkiem i uwielbieniem – obawiam się, że nie znajdziesz odpowiedzi :-)

    Dzięki konsumpcyjności obecnego społeczeństwa ciężko jest powiedzieć o jakichkolwiek pozytywnych aspektach rozwoju polskiego narodu. Tak, szczerze i naprawdę. Hermetycznie zaszufladkowane grupy przypadkowych ludzi, których gusta gdzieś się zbliżyły, dzisiaj są postrzegane jako dziwacy (czy to nie o tym poniekąd był „Creep”, Radiogłowych?), których miejsce jest na końcu łańcucha pokarmowego, a na wysokościach lądują ludzie, którym populistyczna ideologia nie pozwala na zatracenie się w swoich pełnych społecznego poparcia stanowiskach.

    Uch, ciężko. A wracając do tematu – dziwi mnie postać człowieka w obecnym świecie. Zagubionego, bez żadnego celu. Generalizując i ustereotypawiając – ci bardzo młodzi żyją chwilą, zbyt krótką, i nie chcą wracać do przeszłości. Gdzieś gubią swoją historię, historię swojego życia – bo ono nie powstało z niczego. Popatrzeć tylko na maturzystów, gimnazjalistów. Żal cztery litery ściska, kiedy maturzystka nie potrafi policzyć ile potrzeba punktów do zdania matury, wiedząc, że trzeba mieć 30% z 50. Może to nijak ma się do historii, ale pewne ogniwo w jej rozwoju zostało zgubione, i to pewnie z jej własnej winy. Jak tutaj można mówić zatem o „Alternatywach”, „Misiu”, „Rejsie”, skoro podstawowe działania w społeczeństwie spędzają sen z powiek i – w praktyce – skłaniają do samobiczowania? Nie wymagałbym od takich jednostek skłonności do poznawania historii kraju, w którym żywot danej jednostki został zainaugurowany. A takich ludzi, Boże!, jest coraz więcej. Młodzi mieli być nadzieją, dzisiaj w sporej mierze są siermiężnym kałem, pływającym w jednym wielkim szambie. I mówię tu o tych maksymalnie licealnych młodych. Ale może studia zrobią z nich ludzi? Chociaż zagłębiając się w moje obserwacje szczerze wątpię, bo gra pozorów (udawanie dojrzałych, bo to jest modne?, fajne?) jest popularną metodą stawiania swojego jestestwa na piedestale.

    I jasne, nie każdy z nas jest doskonały, ja również nie jestem – wręcz przeciwnie. Stawiam siebie gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi, gdzieś poza tym wszystkim, chociaż przyporządkować mnie do którejś z wyżej wymienionych grup niektórym nie sprawiałoby problemu. Boję się jednak, że w pewnym momencie inteligencja stanie się taką ropą naftową wielu społeczeństw, wielu narodowości i wielu różnych cywilizacji – w końcu jej zabraknie. W przestrzeni międzyludzkiej nagle pojawi się luka, której nie wypełni nie wiadomo jak bardzo zaawansowane pozerstwo. Ech…

    Jak bardzo zmieniamy się wszyscy, i zmienia się wszystko, można łatwo zaobserwować w wielu przypadkach. Popatrzeć chociażby na artystów, którzy zazwyczaj doskonali, dzisiaj „partolą” swoją robotę, tworząc pod publiczkę. Bo się sprzeda. Dziękuję serdecznie, „X-men” też dzisiaj się sprzeda, bo jest modny. Doda się sprzeda, bo się lansuje. Oby tylko się sprzedało, bo inaczej wszyscy pójdziemy z torbami. A gdzie podstawowe wartości? Ja rozumiem „gramy dla publiczności”, ale to nie oznacza, że wszyscy nagle tracą zasady, którym hołdowali od zawsze. O nie, to już nie jest „granie dla publiczności”, ale właśnie „pod publiczkę”. To spora różnica. Gdzie się podziali obrońcy wartości, którzy byliby w stanie życie swoje oddać za pewne postanowienia, a dzisiaj świadomie je łamią i wykręcają się z nich. Nonsens.

    Nie pozwolę sobie na to, swoje ewentualne pociechy wychowam w duchu przestrzegania swoich wartości i w duchu historii Polaka, jaką ten powinien poznać za młodu. Mam nadzieję, że na starość („czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”) moje dzieci będą opowiadać wnukom nie o „hardkorze”, wspinającym się po piorunochronie, który staje się nagle ikoną. I może ja nawet się z tego śmieję, ale trzeba rozpoznać, czym jest ten pieprzony „komizm sytuacyjny” i nie naśladować półgłówków, którzy w duchowym rozwoju zatrzymali się na poziomie buraka zwyczajnego.

    Wierzę jednak, że aż tak źle z nami wszystkimi nie jest. Wierzę w nas wszystkich, i tych najmniejszych, i tych najstarszych. Ale coraz bardziej się boję.

  2. liiloo pisze:

    jakem już to uczyniła online innym kanałem komunikacji, tak raz jeszcze powtórzę, trwając w swym uwielbieniu do Ciebie oczywiście, że seksu w mieście wielkim do jednej szuflady z brzydulą wrzucać nie pozwolę! nie ta półka, ot co. łubudubu to pisałam ja, wielki fan wspomnianych wyżej filmów barei. i takich tam innych rozrywek. dla mądrych jeno żeby były one. tyle.

    • [panStojeden] pisze:

      „BrzydUla” i „Seks w Wielkim Mieście” będą w jednym worku, gdyż chodziło mi o przekaz wartości a nie o to czy jeden pokazuje kobietom idealny świat z idealnymi problemami, które mogą być fajną odskocznią od naszych własnych.

      Kiedyś seriale i filmy wnosiły na prawdę dużo inteligentnego humoru jak i dość wiele ciekawego przekazu, który nie był tak przesiąknięty seksem i innymi ciekawostkami i nie raczył nas często prostymi i wyssanymi (na pewno nie z palca) żartami… a mówiąc krótko: inteligentny humor Über Alles :)

  3. csh pisze:

    Historia dzieli się na tych, którzy patrzyli wstecz i na tych, którzy patrzyli w przyszłość. Na styku spojrzeń, w tym dziwnym załamaniu obrazu, jakie powstaje w okolicach nosa w trakcie wykonywania zeza zbieżnego, mają miejsce różnego typu anomalie. Przejście płynne jest niemożliwie. Dlatego zanim odzyskamy ostrość widzenia warto zastanowić się, kto z nas jest końcem, a kto początkiem. Być może, myślenie nostalgiczne jest przedśmiertną drgawką starego świata – jak autobiograficzny film, z którego projekcji się już nie wraca (przez co o jego istnieniu nikt żywy zaświadczyć nie może). Z drugiej zaś strony, niemyślenie całkowite może być syndromem myślowego przesilenia – w końcu każda żarówka świeci najjaśniej w chwili płonięcia (dlatego też „zabłyśnięcie wiedzą” winno traktować się jako obelgę z kategorii tych najpodlejszych). Niezależnie jednak od odpowiedzi, trzeba tworzyć z tego co się ma pod ręką. Michał Anioł nie narzekał, że musi malować sufity, zamiast zezwierzęconych batalistycznych scen ukryty w niszowych jaskiniach monumentalnych gór. Słyszałem też o kolesiu, który trzasnął całą filozofię pustej kartki, po tym jak skończyła mu się kasa na tusz do jego gęsiego pióra. Tworzywo cały czas ewoluuje i tylko kwestią czasu jest odnalezienie się kogoś, kto współczesność znów zamieni w historie.

  4. Tisaja pisze:

    Pewnie moja wypowiedź nie będzie tak wysublimowana i wyczerpująca, co moich przedmówców…wszystko to prawda, ze wszystkim się zgodzę…i nasuwa mi się myśl S.J.Leca :”Świat wcale nie jest zwariowany, choć nie jest dla ludzi normalnych. Jest dla znormalizowanych.”
    ..i dobrze jest żyć ze świadomością, że nie wszyscy dają się ogłupić i nie pozwalają sobie na znormalizowanie, że istnieją tacy, którzy widzą szerzej i więcej… tylko dlaczego czasem czuje się wyobcowana? Dlaczego coraz trudniej zrozumieć niezrozumienie i pęd na „Supermena 10”, czy „familiadę”? Czy nie ma innych bohaterów, autorytetów, wzruszeń i odczuć? Ciiii.. leci reklama kredytów… może się skuszę i kupię lepszy telewizor niż ma koleżanka…

Machnij komentarzem.