Miało to wyglądać zupełnie inaczej. Powinna być krótka rozgrzewka – wspólna, lekcja klasyki, ewentualnie tańca współczesnego lub jazzu, a na końcu dopiero nauka choreografii. Tak przynajmniej robią profesjonalne teatry za granicą. Proszą na koniec każdego, żeby został i pokazał własną choreografię – takie jedno- dwuminutowe solo, w którym można się wykazać swoją kreatywnością. Dopiero po tym wszystkim, jak człowiek jest już doszczędnie zmęczony, ale jednocześnie zadowolony, bo mógł się pokazać z każdej strony i jak coś nie wyszło w pierwszej części, to dostał kolejną szansę w drugiej lub trzeciej.
Obiektywne i sprawiedliwe.
Zamiast tego spędziłam godzinną rozgrzewkę, której nienawidzę robić samemu. Nigdy nie wiem, od jakiego ćwiczenia zacząć i najczęściej gapię się tępo na kogoś o wiele lepszego technicznie ode mnie. Bo czasem głupio jest stanąć przy drążku obok baletnicy z Tokyo, która podnosi swoje zgrabne nóżki do jednego, następnie do drugiego ucha i robi to z tak wspaniałą gracją, jakby tylko jej nóżki się w tym wszystkim liczyły.
Zawołali nas na dużą salę. Tam już czekało na nas 4 tancerzy, niczym wilcy pastwiący się nad łakomymi kąskami. Oczywiście przesadzam – byli zaskakująco mili, ale też bardzo wymagający. Najpierw pierwsza choreografia. Poszło mi wyjątkowo dobrze – wczułam się w muzykę, kroki się nie myliły i mimo narzuconego tempa zatańczyłam cały fragment choreografii bez omyłki.
Z drugą poszło gorzej. Jak zwykle przy obrotach pokazały się moje problemy z prawą-lewą półkulą. Ale ten piruet to en dehors czy en dedans? Jeden z attitude drugi na passe, trzeci coś pomiędzy. Zaraz zaraz, czy przypadkiem ostatni nie był w drugą stronę?
Po kilku wytańczeniach w końcu połapałam o co chodzi. Szkoda, że o te dwa za późno.
– Dziękujemy Państwu. Prosimy, żeby zostali… – I tu wymienił prowadzący z imienia pięciu facetów i trzy kobiety. W tym tą śliczną małą baletniczkę.
Czasem żałuję, że nie jestem małą baletniczką z chudymi, zgrabnymi nóżkami. Chociaż nie, przynajmniej w wieku 30 lat nie będę miała połowy stawów do wymiany.
– What a pity we didn’t stay longer – powiedziała Penelope – meksykańska tancerka, którą poznałam w garderobie.
– That’s life. – wzruszyłam ramionami. – Maybe next time.
– Yeah, but still it’s easier to go to another town like you did. Now I have to take long way home to Mexico city. And I haven’t archived anything I excepted.
Przytuliłyśmy się na pożegnanie przed wyjściem z Opery I każda z nas poszła w swoją stronę.
Pora poszukać nowego castingu do Teatru, Rezydencji, Spektaklu. Może rzeczywiście następnym razem…