Kategorie: muzyka, MyślTagi: , , , bezpośrednik

Dzieło uzupełniające/dzieło osobne – ciekawy przypadek muzyki filmowej

Dzieło uzupełniające/dzieło osobne – ciekawy przypadek muzyki filmowej

Musiałam mieć z siedemnaście lat, gdy poszłam do kina na Breakfast at PlutoNeila Jordana. Towarzyszył mi mój ówczesny chłopak, a kilka rzędów dalej siedziała moja babcia. Spotkaliśmy się po seansie, i każde z nas było zachwycone, ale czym innym. Babcia, aktorka teatralna, zwracała uwagę na warsztat odtwórcy głównej roli, mnie zainteresowała tematyka queer ujęta w polityczny i społeczny kontekst walczącej  o niezależność Irlandii (w tamtym czasie moje aspiracje dziennikarskie kierowały się właśnie w tamte rejony), mój ukochany natomiast zakrzyknął gromko, że ścieżka dźwiękowa była za…, no, fantastyczna.

Poza oczywistym zażenowaniem (przecież żadna babcia nie toleruje przekleństw), jego opinia spotkała się z niejakim rozbawieniem, co zresztą mnie nieco zdziwiło. Film jest wszak sztuką na którą zbierają się rozmaite elementy, oprawa muzyczna i dźwiękowa mają zaś w dziele szczególną rolę.

 

Dlatego postanowiłam zebrać kilka faktów i anegdot dotyczących tego szczególnego gatunku.

Cytując encyklopedię, muzyka filmowa może być ilustracją bądź też kontrapunktem dla obrazu. Zwykle stanowi warstwę dopełniającą, wzmagając emocje i napięcie. Warto zaznaczyć, iż, choć jej rola tkwi w tym, by film zadziałał na nas bardziej, jednocześnie jest przecież elementem nierealistycznym, stawiającym wyraźną granicę pomiędzy sztuką a rzeczywistością.

 

Początki muzyki filmowej sięgają kina niemego – podczas projekcji dbano o akompaniament, który stanowiły przede wszystkim utwory grane na pianinie przez tapera, bardzo szybko jednak pojawiały się kameralne zespoły, a niekiedy nawet całe orkiestry. Kres temu położyły oczywiście filmy dźwiękowe.

Dziś muzykę do filmów komponuje się osobno i na specjalne zamówienie i branża ta może się pochwalić swoimi gwiazdami. Jedną z nich jest Hans Zimmer (autor muzyki do nolanowskiej trylogii o Batmanie, oscarowego The Gladiator , jak i moich ulubionych filmów Thelma i Louise oraz True Romance), która notabene zadebiutował komponując dla Jerzego Skolimowskiego (Fucha, tytuł angielski „Moonlighting” z 1982 roku). Kolejne znane nazwiska to John Williams, autor kultowej ścieżki dźwiękowej do równie kultowej trylogii „Star Wars”, Luis Enriquez Bacalov, Argentyńczyk, który wyemigrował do Włoch i stamtąd zawojował Europę muzyką do filmu „Braveheart”, Alan Menken (jego znacie z filmów Disneya, takich jak „A Little Mermaid”, „Pocahontas” czy choćby majestatyczny „Hunchback of Notre-Dame”).

 

Nie zapominajmy też o Ennio Morricone, autora utworów, których sława skutecznie wyciągnęła z kontekstów filmowego. Kompozycje takie jak “Chi mi” czy “The Ecstasy of Gold”  prawdopodobnie usłyszeliśmy znacznie wcześniej niż obejrzeliśmy filmy, na potrzebę których zostały powstały.

Jak już wspomniałam, wedle powszechnych standardów, muzyka uzupełnia charakter filmów, co w konsekwencji wiążę się nieraz z jej stylizacją. Nie zapominajmy jednak o nurcie postmodernistycznym, burzącym przekonania o jednorodności stylistycznej – i tak wielu reżyserów samodzielnie wybiera soundtracki swoich filmów, tworząc ciekawe kolaże muzyczne. Mistrzem jest rzecz jasna Quentin Tarantino (czekając na jego filmy, czekamy jednocześnie na płytę ze ścieżką dźwiękową, gdzie muzykę tradycyjnie uzupełniają dialogi). Amerykaninowi jednak już dawno wyrosła konkurencja: o prym w tej materii walczą z nim już, między innymi Wes Anderson ( m.in. „Moonrise Kingdom”, „Rushmore” i„Royal Tennebaums” ) oraz Guy Ritchie („Snatch”, „Rock’n’Rolla”  a także najnowsza seria o Sherlocku Holmesie).

Z tym ostatnim wiąże się zresztą ciekawa historia: przy powstawaniu pierwszej „Sherlocka Holmesa” Ritchie, zachwycony muzyką do nolanowskiego „The Dark Knight”, podczas pracy nad obrazem podłożył ową ścieżkę do swojego filmu. W końcu Ritchie poprosił jej autora, Hansa Zimmera, o podjęcie współpracy, co zresztą bardzo ujęło kompozytora, podobnie jak fakt użycia jego muzyki przy roboczej wersji filmu. Koncpecja znacznie odbiegła od batmanowskiej stylistyki: sam muzyk określił ją jako zderzenie rumuńskiej orkiestry z brzmieniem celtyckiego zespołu The Pogues.

 

 

Jedną z głośniejszych i bardziej kontrowersyjnych ścieżek dźwiękowych była z pewnością ta wybrana do Marii Antoniny. Szansę na to ma również superprodukcja Buza Lurhmana The Great Gatsby, gdzie za muzykę odpowiada raper Jay-Z, a do ścieżki dźwiękowej dołączono m.in. kawałki Jacka White’a czy nagrywane w duecie utwory wspomnianego już rapera z Kanye’m Westem. Jak widać, realia historyczne nie przeszkodziły we wprowadzeniu współczesnych brzmień.

 

 

Lista gwiazd muzyki popularnej zresztą także zaproszonych do współpracy przy filmowych utworach,  jest imponująca jeden z najsłynniejszych takich projektów to teksty do piosenek „The Lion King” napisane przez Eltona Johna, a także kompozycje Phila Collinsa do znacznie późniejszego obrazu „Tarzan”.

Być może dzięki temu długiemu, przyznaję, artykułowi, wielu z Was zwróci swą uwagę na muzykę filmową. Jasne, to dość modne (nie tak dawno temu szaleliśmy na punkcie soundtracku hitowej produkcji „Drive” z Ryanem Goslingiem w roli głównej), ale to jeszcze nie znaczy, że to obciach.

 

 

Wiele filmów zostało w mojej pamięci właśnie dzięki muzyce – zaliczam do nich dzieła miernej wartości, takie jak „Frida”  z Salmą Hayek w roli głównej czy bardzo słaby Public Enemies, który to sprawił, że natknęłam się na wyjątkowego artystę, jakim jest Otis Taylor (polecam kawałek Ten Million Slaves). Mogę się Wam też zdradzić, że nawet udało mi się poderwać pewnego muzyka dzięki znajomości takich utworów jak Outshined (wykorzystany w moim ulubionym „True Romance”) – którego nigdy bym zapewne nie usłyszała, nie obejrzawszy tego filmu.

A o filmach muzycznych będzie kiedy indziej…

Podziel się:

Kat Tyszkiewicz

Zrzucam z szeroko pojętego ekranu to, co mnie porusza i staram się Wam moje poruszenie przekazać, a może nawet zarazić Was nim.

Machnij komentarzem.