Kategorie: łebskie aplikacje, pieprznieTagi: , , , , bezpośrednik

Czarne chmury

Czarne chmury

Ostatnimi czasy rozrasta się niczym cumulonimbus, nowy hype w branży IT. Posługując się nomenklaturą przemądrzałych aktorów i aktorek zakitlonych w reklamach wyrobów branży farmaceutycznej, można by rzec: nowy Marketoidon Forte Plus na wszystkie bóle, łagodny dla żołądka, przywracający prawidłową perystaltykę jelit a wręcz ograniczający do minimum efekty gazotwórczo akustyczne szalejącej przemiany materii, dzięki któremu nasze twarde dyski nie puchną jak balon po odebraniu kilkuset maili z niechcianą pocztą, reklamującą zazwyczaj nomen omen środki na brak opuchlizny w miejscach zwykle pożądanych.

Jakaś marketoidowa franca odkryła jak na nowo sprzedać coś co od dawien dawna istniało na rynku i posługując się swoim wyćwiczonym na najlepszych uczelniach językiem z gracją szermierza, żonglując kłamstewkami w najgorszym a mijaniem się z prawdą w najlepszym przypadku, oświadczyła tępemu ludowi, co jest mu potrzebne do życia niczym chleb i wino woda. Otóż drodzy konsumerzy parweniusze branży IT, potrzebujecie chmur, więcej zachmurzenia nad tym waszym wesołym do zrzygania słonecznym sadzie, gdzie jabłka soczyste, ubrania po praniu są czyste a sad obrabiają, wyręczając w żmudnej, brudnej i trudnej czynności bycia „osom”, nie bójmy się tego powiedzieć, bezczelne wręcz – androidy! Otóż ten sielankowy obrazek należy trochę popsuć zasnuwając niebo ciemnym oparem z którego o ile coś nie spadnie albo pierdyknie to na pewno może w nim zniknąć a nader często ukrywa się za nim UFO.

Proszę bardzo, oto nowość, coś czego w mniemaniu marketoida nie wymyślono jeszcze i jeszcze długo by nikt nie wymyślił gdyby nie paląca potrzeba wiedzy wszystkiego o wszystkich, która jak ogień Zeusa pali trzewia firm zachłannych na każdy bit informacji o użytkownikach. Stało się nieuniknione, przepowiadane przez technologicznych profetów, informacja stała się cenna niczym złoto. Informację trzeba mieć, informację trzeba przehandlować i trzeba ją niestety zdobyć. Proszenie o nią jest zdecydowanie nie w stylu wielkich korporacji, przecież zwyczaj nakazuje aby do tych podchodzić po prośbie na kolanach z drżącym sercem na miękkich nogach, onieśmielonym potęgą i wielkością siedziby oraz oślepionym do łez błyskiem z polerowanych granitów. Nie godzi się aby wielka, produkująca niemalże rzeczywistość organizacja prosiła kogokolwiek o cokolwiek. Zwłaszcza zaś małego szaraczka, którego wartość jest niczym kropla deszczu w morzu informacji po którym niczym wielka góra lodowa unosi się wypucowany na glanc czubeczek gigantycznej korporacyjnej piramidy. Problem tylko w tym, że morze jest zasilane przez małe strumyki, całe miliony małych strumyków płynących przez nasz cudowny sad a kurki kranów wedle własnego widzimisię przykręcają i odkręcają ograniczeni użytkownicy.

Pomysł naprawy tego stanu jest iście szatański, trzeba wrzucić ich wszystkich do tego wielkiego morza wraz z ich maszynkami generującymi tak pożądane informacje. Przy okazji od niechcenia zaznaczyć należy, że jest to pomysł nowatorski (to nic, że IMAP, że FTP, że HTTP, że SAMBA, protokół X i parę jeszcze rzeczy wpisujący się w schemat dostępu do zasobów sieciowych powstało długo, długo przed), rewolucyjny wręcz, że przynosi same korzyści i każdy kto nie trzyma swoich najcenniejszych danych w chmurze jest passe! Chmura to cudowne lekarstwo na każdą bolączkę związaną z przenoszeniem danych czy ich archiwizacją. Dzięki chmurze możemy wszystkim dzielić się z każdym i zawsze… o ile pozostajemy online bo jak wiadomo, jeżeli coś nie posiada publicznego adresu IP to nie istnieje! Tylko, no właśnie czyje tak naprawdę są dane składowane w chmurach? Co się z nimi dzieje jak właściciel nie patrzy? A co z moim cyfrowym życiem, jeżeli firma X postanowi zwinąć interes? Na te pytania odpowiedzą długie, nudne, napisane prawniczym bełkotem regulaminy na które większość apologetów trzymania swoich danych w chłodnych i wilgotnych oparach tlenku wodoru, odpowiada przy akceptacji bez zastanowienia: „zgadzam się”. Zgadzam się więc na zaglądanie w moje dane, zgadzam się na trzymanie ich w nieznanym miejscu w wybranej przez firmę X ilości kopii, zgadzam się na wykorzystanie ich do stworzenia mojego konsumerskiego profilu abym nie zobaczył niczego innego w ofercie kierowanej do mnie co mogłoby być według niejasnych przesłanek firmy X nieinteresujące dla mnie. Zgadzam się, aby moje dane przekroczyły granicę państwa w którym żyję i były składowane w infrastrukturze firmy działającej zgodnie z prawem innego państwa. Zgadzam się by rządy tego państwa miały do nich dostęp i rozporządzały nimi według własnego widzimisię i zgodnie ze stanowionym przez siebie prawem, które może być sprzeczne z prawem państwa w którym żyję. Zgadzam się na iluzję kontroli nad moimi danymi, nie mając nawet pewności czy ich usunięcie skutkuje ich rzeczywistym usunięciem we wszystkich posiadanych przez firmę kopiach. Zgadzam się aby moją cyfrową tożsamość, która coraz częściej staje się tą jedyną oddać w całości pod łaskę i niełaskę firmy. Zgadzam się aby firma bez podawania jakichkolwiek przyczyn lub zasłaniając się wewnętrzną polityką firmy mogła pozbawić mnie dostępu do danych, które sam wytworzyłem. Zgadzam się aby te dane utracić z powodu błędów technicznych, ludzkich, błędnych założeń i braku koniunktury, którą firma X była zainteresowana tak, że oparła na niej swój biznes. Nawet pomimo wcześniejszych zapewnień firmy X o braku jakiejkolwiek szansy na utratę danych.

Swoją drogą czy zapewnienia o nieograniczonej wręcz retencji danych nie stoją w sprzeczności z możliwością usunięcia swoich danych przez użytkownika? Czy rzeczywiście podpisując umowę z firmą mamy pewność, że jej specjaliści przewidzieli wszystkie czynniki wpływające na rentowność firmy w dowolnie długim okresie czasu? Czy moje dane na dyskach znajdujących się za oceanem, należących do firmy dowolnie nimi dysponującą w ramach regulaminu, który nie jest wyryty na kamiennych tablicach – są faktycznie moje? Wiem, zrobiło się ciemno i słychać złowrogie pomruki. Chmury to nie przelewki, jeżeli nie robisz własnych kopii danych dla Ciebie cennych a wszystko cyfrowe co posiadasz powierzasz komuś to nigdy nie masz stuprocentowej pewności, że te dane w taki czy inny sposób nie trafią w niepowołane ręce. Jeżeli jednak jest w Tobie na tyle rozsądku, że swoją cyfrową tożsamość masz także jako lokalną kopię to jesteś uratowany, jednak wtedy chmura nie jest Tobie do niczego potrzebna.

Podziel się:

lucidmordent

Pole z formularza, które właśnie wypełniam, działa na mnie zbyt onieśmielająco zwłaszcza wobec ciągle niepokojąco wybłyskującej jak światełka na kontrowersyjnej linii przesyłowej Kromolice-Plewiska, świadomości, że jest się ciągle za młodym na pisanie ekhm... biografii. Biografii zatem nie będzie, napiszę ją po śmierci albo nawet lepiej, niech ktoś inny ją napisze. W razie gdyby bio okazało się zbyt szare na rzeczywistość w HD Ready, ma moją permisję do koloryzowania a nawet zmyślania anegdot i naciągania faktów! Po śmierci wszak d#@a nie rządzi a inni też niech sobie zarobią na trupie! Taki jestem skromny - a co!

Machnij komentarzem.