Kategorie: Kultur(w)a, Myśl, pieprznieTagi: , , bezpośrednik

To se nevrátí…

To se nevrátí…

Ładny czas minął od rozdania złotych golasów z mieczem, szpadą, czymkolwiek co robi za listek figowy, o słodkim imieniu Oscar. Obiekt pożądania wszystkich filmowców, wypruwających sobie żyły podczas realizacji kolejnych filmów wszech czasów, najlepszych komedii roku, dramatów z efektami specjalnymi i muzyką, którą już gdzieś słyszeliśmy. W tym roku wielkim rozczarowaniem naszej reprezentacji dream team HollandWięckiewicz w kreacjach rodem z Kołysanki Juliusza Machulskiego, a wielkim zwycięzcą w oczach reszty świata okazał się film pod tytułem Artysta. Najbardziej oryginalny film… którego nie obejrzę… i to nie dlatego, że jest idiotyczną wydmuszką

Jedno co rozbrzmiało i oburzyło gremium siedzące sobie w zimnej Polszy, to w/w komentarz, tak tak ten o wydmuszce, który wypadł z ust jednemu z członków, a dokładnie członkini naszego dream team. Słyszałem nawet jak różne nazwy warzyw padały z ust w ocenie sytuacji.  Mając chęć skomentowania jakoś tego procederu, bo chyba można tak to nazwać, przy okazji zamęczając się refleksjami na temat filmu Casablanca, stwierdziłem, że połączę to wszystko w jakaś jedną całość. I oto stworzyłem potwora, ale na początek muzyczka (tak tak będziemy trzymać klimat i budować napięcie, niekoniecznie w tej kolejności):

Refleksja, nie tylko moja, na szczęście, nie lubię wychodzić na marudę, ale za to wreszcie wykrzyczana głośno:

Do jasnej cholery, co się stało z kinematografią?!?!!!

Autor

Staram się zanurkować głęboko w mojej pamięci i poszukać momentu, kiedy to właśnie jakość produkcji filmowych, promowanych i rozpowszechnianych w kinach sieciowych, upadła i obiła sobie ryło. Już nie zadaje sobie trudu zastanawiając się dlaczego wracam z chęcią do wszystkich produkcji sprzed 2003 roku. Po prostu do nich wracam. Upajam się. Odkładam na półkę i za jakiś czas od nowa, powtarzając co miesiąc ten rytuał z kolejnym tytułem, który pewnie widzieliście nie raz. W tym wszystkim, jeszcze całkiem nieźle, pomaga nam telewizja, odświeżając nam pamięć filmami puszczanymi kilka razy w ciągu roku. Nie ma zapewne na sali osoby, która nie widziała by choć raz filmów Stanisława Barei, czy trylogii Sienkiewicza, o Kevinie, serii Obcych, Koszmarów z Wiązów i Batmanów z Michaelem Keatonem nie wspominając. Kiedyś jeszcze namiętnie puszczano Przeminęło z Wiatrem i każdy kto miał video w domu, mógł sobie utrwalić na stałe – na czas żywota kasety VHS – ten romans wszech czasów. I uwaga, wspomniany film, zdobył 8 łysych golasów ze złota.

Jedno co mnie w tym wszystkim zafrapowało to właśnie, że jakoś nigdy nie uświadczyłem, za mojego życia, a może nie zarejestrowałem w TV filmu Casablanca. Dla tych czytaczy co nie znają filmu, małe streszczenie w języku potocznym.
Film nakręcony w 1942r., tak tak, kiedy my się okupowaliśmy i budowaliśmy polskie obozy koncentracyjne rękami biednych faszystów, a później wpadliśmy na fajny pomysł by oni strzelili naszym oficerom za to w tył głowy i zakopali gdzieś w lasach – tak nadają ponoć wschodnie i zachodnie media co jakiś czas, amerykanie kręcili romanse i to nie byle jakie. Za to im właśnie wybaczamy. Jednym z takich filmów jest Casablanca, którego fabuła dzieje się, tutaj udajemy zaskoczenie, w Casablance. O! Niejaki Rick Blane (Humphrey Bogart) ma lokal, w którym rzuca kultowymi tekstami prawdziwego twardziela, Sylvester Arnold Lundgren Seagal może mu buty szorować. Bo Rick to jest prawdziwy twardziel ze złamanym sercem. Kiedy Rick dobrze się ma podczas wojny w swoim lokalu i już zalał wszystko co miał zalać, nagle pojawia się jego dawna miłość, niejaka Ilsa (Ingrid Bergman), obecnie żona niejakiego działacza czeskiego ruchu oporu.  I kiedy serce naszego twardziela, prawdziwego mężczyzny, było najmniej czułym punktem, wszystko zaczęło się obracać o 180 stopni. I na pewno nie w sposób taki jaki sobie możecie wyobrażać po dzisiejszych szmirach, zwanych komediami romantycznymi, opartymi na tym samym schemacie. Najlepiej przekonajcie się sami. A ci co widzieli, mogą sobie odświeżyć.

Casablanca od samego początku stała się jakimś symbolem, który ciężko było podrobić i twierdzę, że do dziś nie spotkałem filmu, który by go przebił swoją fabułą i opowiedzianą historią, o aktorach już nie wspominając. Warto też napisać, że były to ciągle początki kinematografii i wtedy właśnie scenarzyści tryskali to nowymi pomysłami. Filmów za pewne pojawiało się wtedy mniej jak teraz, a każdy był okrzyknięty hitem. W lepszych już czasach, kino szło do przodu, rewolucja seksualna spowodowała pojawienie się pierwszych filmów porno, a nieco bardziej wrażliwi sztukmistrze eksperymentowali z miłością na ekranie, starając się delikatnie przesuwać granicę erotyzmu. Seksuolodzy do tej pory twierdzą, podobnież jak ankietowani, że to co jest zakryte pociąga ponoć najbardziej i może dlatego, taki film jak Casablanca, jest hitem do tej pory i coraz większym powiewem świeżości w cudownym przesycie. I tak było do całkiem niedawna, z każdym gatunkiem, pomijając już wątek erotyczny.
Teraz odczuwa się powielanie, jakoś tak zauważalny jest brak starań o szczegóły – spójrzmy na pierwszego Obcego i ostatniego. Oczywiście nie we wszystkich produkcjach, np. nowe Batmany Nolana to jest sztuka sama w sobie… lecz żeby znaleźć film godny uwagi trzeba się namęczyć i mimo tego, że co tydzień mamy kilka premier kinowych, to w ciągu roku pójdziemy maksymalnie na pięć, z czego pewnie dwa filmy kupimy aby leżały u nas na półce i żebyśmy mogli do nich co jakiś czas wrócić. Nie jest źle, ale i tak nie wracamy do nich często jak do tych sprzed wieku. A mam jakieś dziwne wrażenie, że powoli seriale wypierają hity kinowe pod każdym niemal względem. Są ciekawsze, bardziej dopracowane, można zmieścić historię w więcej niż trzy godziny, poprzerywać reklamami (to akurat nie jest atut).

Ale co ma piernik do wiatraka, Artysta i Casablanca, na naszym dream team kończąc?

W 1927 roku zaprezentowano pierwszy film z dźwiękiem i co lepsze był to musical. Czyli pełną parą. Od tamtej pory minęło 85 lat kina udźwiękowionego, pełnego eksperymentów, lepszych i gorszych, kina idącego do przodu. Aż tu nagle hitem staje się film niemy, co akurat nie jest jednak niczym nowym, gdyż Mel Brooks w 1976 wyskoczył z podobnym tematem, reżyserując nietypową komedię, która jak widać hitem być nie chciała,a telewizja puszcza go raz na pięć lat i to jeszcze o takich porach, co by się przy nim dobrze drzemało.

Widząc zwiastuny, a one to właśnie pokazują zawsze tylko najlepsze sceny z filmów, a czasem (taka rola reklamy) są lepsze od samych produkcji, zakładam, że mimo tego, że starano się pewnie utrzymać cały klimat kina niemego, to fabuła być może powiela schematy dnia dzisiejszego. Nie sądzę, by gdzieś w ciemny kącie sali kinowej orkiestra przygrywała do obrazu na ekranie. A wracając do trailerów, to zdradzają one nam to, że aktorzy starają się być naturalni, co im raczej nie wychodzi na wybranych kadrach. Ale nie będę opisywał tu filmu, którego nie widziałem, gdyż głowę mam jeszcze zdrową. O Artyście pisze się, że jest to hołd oddany kinu niememu. Jakaś chora fantazja roztacza się coraz szerzej w kinie, bo to już kolejny hołd, którego nie rozumiem, jak pewnie większość widzów, a słowo hołd dumnie brzmi, tak wzniośle i wspaniale, że aż się chce wstać na baczność i śpiewać Rotę. Już ponoć Nolan w Incepcji także oddawał jakiś hołd, tylko zrobił to tak, że i bez tego film zadręczał widzów pytaniem o rozwiązanie zagadki snów głównego bohatera. Czy trzeba oddawać hołd, czy trzeba się cofać i starać powtarzać coś co już nie wróci?

Pewnie jest to potrzebne teraz, pewnie Artysta wspaniałym filmem jest, mogę uwierzyć rankingom na portalach filmowych, ale chcę wyć do księżyca, by jakiś film nakręcony dzisiaj, bez żadnej otoczki medialnej, pożarł mnie w całości, tak jak Casablanca i obejrzał go ponad czterdzieści razy jak Fight Club (tak, więcej niż Gwiezdne Wojny). Wiem, że to nie jest proste, wiem że pomysły kruszeją, ale kręcenie filmu dla filmu, komedii dla komedii, które już nie śmieszą jest bez sensu.

Przemilczmy to, przez chwilę…

Wracając do naszego dream team, wierzę w irytację naszej mistrzyni kina martyrologicznego, królowej filmowego holocaustu, że jej na prawdę dobry obraz W ciemności przegrał z tą wydmuszką, z drugiej strony ludzie po codziennych wiadomościach, faktach i mitach, panoramach chcą rozrywki, relaksu, mają dość powoli masakry i jakiegoś wzniosłego użalania się nad losem ludzkości tamtej i dzisiejszej. A Artysta zapewnia to wszystko. A my z rozrywką jednak filmową czuję, że się wypaliliśmy. Publiczna krytyka, jest zrozumiała, rozczarowanie, napięcie, niemoc poradzenia sobie z porażką… porażką właśnie.

Z jednej strony: Quo Vadis Kinematografio? Z drugiej: To se nevrátí. Bądźmy kreatywni, tworząc filmy i scenariusze, bo szczerze powiem, więcej filmów oglądam już na Vimeo i YT, tam czuć potencjał, tam można zobaczyć coś nowego, fajnego i niespotykanego… może scenarzyści z braku pomysłu, zamiast hołdować się nawzajem, powinni zatrudnić któregoś z tych zdolnych ludzi…

I tak za osiemdziesiąt lat, ktoś odda hołd kinu 3d i nagra jakiś film w tej technologii, która już będzie przestarzała…

A dla widza? Dobre są festiwale filmowe, gdyż ma okazję zobaczyć swoich mistrzów po raz kolejny na dużym ekranie, porozmawiać z podobnymi sobie ludźmi i uzmysłowić sobie przez chwilę, że nie jest takim dziwadłem jak myślał. A jak jeszcze festiwal kina niezależnego, bądź europejskiego to a nóż widelec łyżeczka zobaczy coś, czego jeszcze w życiu nie widział i będzie podziwiał, podziwiał, wchodził w zachwyt i podziwiał…. a później jego nowy ulubiony film kupią amerykanie i zrobią remake psując wszystko…

Ale o kinie europejskim i remake’ach  kiedy indziej… i jeszcze pieprzniej…

Zagraj to jeszcze raz, Sam! – zamruczałem pod nosem.
Nie chce mi się, flaszka się kończy… – powiedział smutnym głosem Heniu, hydraulik popołudniowej zmiany, wydmuchując lacucaracha na do połowy pustej butelce.

Podziel się:

Piotr Siwiński

Nieprzyzwoicie uprzejmy aluzjonista, kąśliwy romantyk w rogowych okularach, który rzucił palenie, chory na twórstwo wszelakie - nie szczędzi sobie niczego. Nie zaczepiać, nie pytać, nie deptać dywanów i trawników.

Machnij komentarzem.