cackają się nazbyt z umarłymi
noszą wianeczki świeczki
i choć na głazach leży dawno śnieg
trup żyje w mózgach wizja zdradzieckataniec i raz dookoła
i raz i kres i brzegchadzały za wszystkimi zabobonne cuda
ogniem w godzinie przedświtu
krzyże nie tylko błogosławią
w kostnicach i na wojnach chcę mitulud bratem ludu
Świetliki – Chmurka (oryg. J. Czechowicz)
Pewnej pięknej sobotniej nocy, kiedy to chmielowa czarodziejka dawała upust różnym dziwnym, aczkolwiek mądrym, tematom. A młodzi ludzie, będący tłem do sytuacji, raczyli się mocniejszymi trunkami, wskazując bardzo mocno na swoją niezależność (kłamali). Pewna osoba, zadecydowała swoją przymuszoną wolą, gdyż jak się kończy ogień w kieszeni, a wstyd poprosić to jest to przymuszona wola, odpaliła swojego niekoniecznie smacznego papierosa od palącej się na stoliczku świeczki. Zapewne gdyby ta sytuacja się nie dokonała, to ten wpis miałby inną treść.
Ale przez to, że zakończył się debatą z lekkim pomrukiem alkoholowym, to już tłumaczę.
Skwitować można tylko tak: „zabobon i tyle”.Ale zastanawiające jest to, jak potrafimy oddać nasz wspaniały los w ręce jakiejś rzeczy bądź stworzeniu. A dokładnie, sytuacji. Zapalam papierosa od świeczki – ginie marynarz, puścimy wianek na jeziorze – będzie narzeczony, przebiega czarny kot – będziemy mieli pecha, podobnie jest z rozsypaną solą, zbitym lustrem, piątkiem 13-tego, czy przejściem pod drabiną. I wielu, wielu innych. Dobrze, wierzmy sobie w co chcemy, ale nie nazywajmy tego tradycją.
Jestem ciekaw, gdzie jest tradycja, piękna ludowa, właśnie z tym kotem, albo ile starych panien puszcza wianek i idzie do domu czekając za narzeczonym, który załomoce do drzwi.
Nazewnictwo ma bardzo dużo do znaczenia. Nazywanie zabobonów tradycją, wg mnie jest absurdem. Podobno, tradycja marynarska, jest mocno przestrzegana w jakimś lokalu w Trójmieście, gdzie jak się ją złamie w sposób perfidny, można o własnych siłach nie wyjść z lokalu i to nie alkohol tak sponiewiera, ale lokalni stali bywalcy, tradycjonaliści kurwa mać. Ten marynarz czy tamten na morzu na pewno nie zginął, ale za to nasze zdrowie wisi na włosku. Piękna tradycja.
Gdyby tak się zastanowić, to byłaby masakra za masakrą i to dziesięć razy większe niż ta co była ostatnio pod Bornholmem. Tradycją nazwać można chrzest na morzu, albo tradycyjnie można się upijać co piątek, ale nie zabijać marynarza świeczką.
Ocknąć się można, nie myśleć o takich rzeczach i nie zrzucać naszych nieszczęść na lokalne wierzenia, a tym bardziej nie zrzucać odpowiedzialności za nasz los na coś tak absurdalnego. Weźmy odpowiedzialność za siebie i swoje czyny, w końcu tego wymaga dojrzałość, nieprawdaż? Wielu osób pewnie nie dotyczą te przypadki. Ale byłem kiedyś naocznym świadkiem, jak kobieta prowadząca samochód, na jednokierunkowej, potrafiła go zatrzymać, gdyż czarny kot przebiegł drogę i zamiast splunąć sobie na szybę, zatrzepotać siedem razy kuprem o dach w pozycji horyzontalnej, to wolała zaryzykować życie swoich dzieci i na wstecznym cofnąć się o cały odcinek i zmienić trasę. Też tradycjonalistka.
Jestem ciekaw co o tym myślicie i jakie tradycje zakrawające o zabobon znacie…
PS 1. Zapewniam, że podczas robienia zdjęcia nie zginął nikt na morzu.
PS 2. Kobiety dokarmiające koty na podwórkach, puknijcie się w głowę i albo weźcie te koty do siebie do domu, albo zanieście do schroniska, będą miały lepiej niż z waszą hipokryzją, nazywaną przez was kochaniem zwierząt i dobrym uczynkiem.
PS 3. Ten chaotyczny wywód był pisany pod drabiną, na rozsypanej soli, leżącej na rozbitym nogą lustrze, przy wannie pełnej wianków, z 13 czarnymi kotami na sznurku (nie ucierpiało żadne zwierze), które w swoim okrucieństwie jarały szlugi odpalane od 13 świeczek, dnia 26 (13+13) maja, gdyż taka ma tradycja lokalna, piękna i wspaniała.
Bawmy się!
Jeśli idzie o drabinę, przestrzeganie tego przesądu ma charakter czysto praktyczny – omijając drabinę, unikniemy niespodzianek w typie spadającego na głowę wiadra lub innych, równie 'przyjemnych’. ; )