Świat ma deficyt na kolory, gdzie nie spojrzę to uboga skala szarości. Nawet drzewa o których nam mówiono, że są zielone, jakoś takimi teraz nie są. Co to jest teraz?
Miejsce – plaża, czas – nieznany, chyba jest mało ważny, nie wiem ile mam lat, nie wiem jaka pora roku, nawet nie wiem czy jest zimno.
Miejsce już bardziej kojarzę, podobne, ale nie tak samo znane – czuję się dobrze. Na tej plaży stoją ludzie, różnie ubrani, różni ludzie, wpatrzeni ja zahipnotyzowani w horyzont. Scena jak z tego znanego filmu, ale tym razem to nie są anioły, mają płeć, są normalni – czyli beznadziejni. Stoją, nic nie mówią, jakby ostatni podmuch wiatru zabrał im ten cenny dar, z którego i tak nie potrafili korzystać, patrzą w dal, czekają na coś co ma nastąpić, ja też na to czekam, ja w przeciwieństwie do nich idę.