Syzyf…

Więc muszę przejść akurat tędy… chociaż grozi to zahaczeniem niewidocznej wajchy , która uwolni zapadkę wprawiając w ruch wspomnienia.. i zacznie się projekcja…
Zacznie się w gorący letni poranek.. przejdzie poprzez całe lato. Minie jesień i sporą część zimy…
Letnie latanie ponad ziemią w absolutnym bezdechu…
Jesienna niesamowitość, dzikość…
Zimowe objawienie… wyznania i ten spacer… ten, którędy muszę przejść co dzień.. i co dzień zahaczam tę niewidzialną wajchę, która uwalnia zapadkę wprawiając w ruch wspomnienia

Rdza

Kładę głowę na stole i spod przymkniętych powiek obserwuję leniwie poruszającą się strugę. Zwinięta w trąbkę pięść ugniata w brodę. Oczy wciąż śledzą toczącą się falę. Dmucham delikatnie… Kreuję bieg rzeki. Usta jakby obejmowały słomkę. Język pieści rdzawe ślady. Rozmazuje ją w jezioro – większe i większe.

Potrzebuję snu i tylko snu.

Noc nie pozwala zasnąć. Czuję miasto tuż obok skryte jakby za mgiełką głębokiej prowincjonalności. Łóżko, ekran mówią do mnie. Okno wciąż warczy i wyrywa się z objęć ramy. Zimne powietrze… Świeże… Każda kolejna myśl podnosi osad, ten który ukrywał się przed obcym okiem. Zmącony nie pozwala przestać myśleć. Podobno każdy papieros skraca życie o 5 minut. Może to właśnie czas aby przyspieszyć kroku ku absolutowi? Kroku, ha – niemożliwe, stopy umęczone i zdezolowane po piątkowym zapomnieniu. Nie, nigdzie nie pójde.