Idąc ulicą, chce się wracać do domu.
Idąc ulicą. Bo ileż można leżeć w łóżku, oglądać porno z lat pięćdziesiątych, klasy niższej niż przeciętna, gdzie pani pokazuje kolanko, lub słuchać gadającego radia, puszczającego klasyki i przekazującego wiadomości ze świata tak żywych jak i umarłych obiektywistów, o których słyszy się legendy, wiecznie dopinane z dumą do Durczoków i Lisów.
Idąc ulicą, w wymiętym prochowcu, jak gwiazda filmów sensacyjnych. Kolejny objaw fascynacji klasyką, a może tylko taki kaprys i pragnienie bycia innym wśród innych? Za ciężki temat, aby się zastanawiać.
Idąc ulicą, nie zastanawiając się nad sobą i swoim bytem, ubiorem, nieogoloną twarzą,zapuszczonymi oczami, brudnymi uszami, czerwonym nosem i sumieniem w dziurawej kieszeni wymiętego prochowca.
Idąc ulicą, prosto przed siebie, tym razem bez łykania cudownych billboardów, przeżuwania panów z ulotkami i wypluwania archaików próbujących nawrócić cały świat po przez swoją prasę.
Idąc ulicą, o tak po prostu, wdychając spaliny z tytoniem. Gdzie podobno w „tym” tytoniu są jakieś cztery tysiące chemicznych związków, dodając powietrze które wdycham obok, to suma sum-a-rum jakieś sto tysięcy chemikaliów, które utleniają mój mózg, psują płuca i podgryzają wątrobę.
Idąc ulicą, podnosząc zapuszczone oczy do góry, mrużąc zapuszczone oczy, łykając nimi mordercze promienie słońca, wypalające spojówki. A wszystko z krótką myślą typu „jak oni mogą o nim wiersze pisać?”.
Idąc ulicą, w celu zdobycia jedzenia, jak ten drapieżnik. Mijając na ulicy różne twarze, zapachy, stawiane kroki, oraz stąpając po różnych śladach.
Idąc ulicą, w celu zarobienia pieniędzy. Słuchania próśb, spełniania próśb. Słuchania podziękowań, ściskania dłoni, dławienia się sztucznym uśmiechem i pieniędzmi chowanymi bardzo dyskretnie do kieszeni.
Idąc ulicą, chce się wracać do domu. Tylko co na dzień dzisiejszy możemy nazwać domem? W końcu jesteśmy obywatelami świata, dzisiaj mój dom jest tutaj, jutro będzie gdzie indziej. Pieprzone mity o korzeniach zostały już tylko pieprzonymi mitami.
Hah!
I rozprawka psychologiczna o stanie autora od razu jasno się w mojej głowie jawi :)