Kategorie: filmTagi: , , bezpośrednik

Róża

Róża

Jeszcze się rok dobrze nie zaczął, a już mamy wysyp filmów, wokół których nie można przejść obojętnie. Jedna historia przedstawia się większą tragedię od drugiej, a co najlepsze, naszych rodzimych produkcji w tym zestawieniu jest więcej.

Idąc na kolejny film Wojciecha Smarzowskiego, bałem się lekko, gdyż dwa poprzednie filmy, tj. Wesele i Dom Zły, nieźle dawały po berecie, chyba najbardziej ten pierwszy wbrew pozorom, gdyż był przedstawiany bardziej jako komedia, a co z tego wyszło wszyscy wiemy. Dom Zły emanował niepokojem, by potem zmusić widza do długiego milczenia wraz z próbą otrząsania się z historii włożonej do głowy, która dopiero po tygodniu odnosiła jakiś skutek. Z Różą już nikt się nie cackał, już każdy kto zdecydował się iść na ten film, wiedział czego się spodziewać. A co otrzymał?

Historia rozpoczyna się cicho, ale jednocześnie daje do zrozumienia widzowi, że jeszcze może się zreflektować i wyjść z kina, mianowicie rozpoczyna się sceną gwałtu żony naszego bohatera. Gwałtu i zabójstwa przez żołnierzy niemieckich podczas II Wojny Światowej. Nasz bohater, żołnierz AK, Tadeusz (Marcin Dorociński) musi przyglądać się temu mimowolnie, gdyż leży z rozwaloną głową. Jak już wspomniałem, jest to zapowiedź praktycznie wszystkiego, czego możemy się spodziewać po filmie. A spodziewać się możemy wiele.

Kończy się wojna, Tadeusz przybywa na Mazury proszony przez Niemca, któremu towarzyszył w chwili śmierci, o przekazanie pakunku żonie, Róży (Agata Kulesza). Dociera do niej i poznając ją bliżej i jej historię postanawia zostać i pomagać jej w cholernie ciężkich chwilach, ukrywając swoją przeszłość związaną z działalnością w AK.

Tak w wielkim skrócie można opowiedzieć początek tej historii, której towarzyszy i buduje napięcie cisza. Przedstawione czasy, początek nowej Polski Ludowej, skrywają do tej pory wiele mrocznych historii, a reżyser dotyka jednej z nich, czyli przejęcia Mazur i wysiedlenia stamtąd ich rodowitych mieszkańców, których tożsamość została zniszczona przez naród niemiecki. Dla wojsk rosyjskich są to pospolici germańce, których trzeba jak najszybciej wywieźć z powrotem do ojczyzny. Róża także należy do tych osób, dodatkowo była żoną żołnierza niemieckiego, co wcale nie ułatwia sprawy, a na domiar złego, swego czasu, w jej domu stacjonowały wojska rosyjskie, a co w tym czasie robiły z Różą, to tylko możemy się domyślać, a film nam w tym bardzo ułatwia sprawę.

Jaka byłaby ta nowa Polska i te nasze Mazury, bez pijaństwa  na umór, bandytyzmu, oficerów NKWD (Szymon Bobrowski) i szeroko pojętej brutalności? Byłaby żadna, a na pewno nie możemy powiedzieć, że wojna zakończyła się z rokiem 1945. Reżyser dotknął swoimi palcami realizmu w sposób pełny, nie cackając się nazbyt z niczym. Jasno i wyraźnie pokazał nam sposoby jakimi gnojono wtedy ludzi (i zapewne teraz też tak się dzieje), zniżano do poziomu nijakiego i traktowano jak ścierwo prze okrutne. Mowa oczywiście tutaj o Mazurach, którzy w żaden sposób nie czuli się narodem niemieckim, ale byli mocno związani ze swoją ziemią, którą musieli opóścić – po dobroci lub z przymusu (kradzieże, gwałty,rozboje).

Po za całą otoczką zła, mamy tutaj niesamowitą historię miłości, kontrastującą mocno z realizmem tamtych czasów, jednocześnie zmagającą się z mentalnością i podejściem osób towarzyszących. Cały obraz dopełniają niesamowite zdjęcia i motyw muzyczny Mikołaja Trzaski przeplatany z wszechogarniającą ciszą. Dodajmy do tego wspaniałą grę aktorską, będącą na wysokim poziomie, gdzie do tej pory nie mogę wyjść z podziwu takiego profesjonalizmu. Jak pisałem o tym, że Robert Więckiewicz dostanie statuetkę za całokształt twórczości, tak do tej listy dołączam spokojnie Marcina Dorocińskiego. Nie chcę odejmować niczego całej reszcie, bo zobaczymy tutaj naprawdę dobre nazwiska, a niektóre towarzyszące cały czas reżyserowi, czyli: Kinga Preis, Jacek Braciak, Marian Dziędziel, Eryk Lubos i Lech Dyblik.

Cholernie ciężko zrecenzować tego typu produkcję, jak w sumie każdy film Smarzowskiego. Jest to produkcja, którą trzeba zobaczyć i przeżyć samemu, nawet jeżeli będzie się po obejrzeniu milczało przez długie godziny.

Często czepiam się tego, że jesteśmy mistrzami tworzenia martyrologii, tak oberwało się Agnieszce Holland za film w Ciemności, ale szczerze powiem, że tego typu martyrologię oglądać mogę zawsze i podziwiać będę, nawet brutalniej powiem, że wolałbym by Róża była nominowana do Oscara, mimo tego, że ludzie z wonder amazing akademii na pewno by tegoż obrazu nie zrozumieli.

Polecam, ale tylko widzom o zdrowych nerwach.

Podziel się:

Piotr Siwiński

Nieprzyzwoicie uprzejmy aluzjonista, kąśliwy romantyk w rogowych okularach, który rzucił palenie, chory na twórstwo wszelakie - nie szczędzi sobie niczego. Nie zaczepiać, nie pytać, nie deptać dywanów i trawników.

Machnij komentarzem.