Kategorie: filmTagi: , , , bezpośrednik

Saga Zmierzch: Przed świtem (cz. II) – to już jest koniec…

Saga Zmierzch: Przed świtem (cz. II) – to już jest koniec…

Droga Generacjo Y, zwana Penetratorami, Wrzeszczącymi Szesnastkami, Słoneczkami, Pączkami i Kamieniami, główni bohaterowie niejednej obyczajowej afery, producenci filmów komórkowych o podłożu toalety, hardcorzy, przyszłości narodu niejednego. Tutaj wasz ulubiony recenzent, waszego ulubionego filmu, ulubionej serii, o której mówicie, że jest głupia, a ukradkiem z przyjemnością oglądacie.

To już jest koniec, niestety.

Premiera drugiej części ostatniej części odbyła się. I ja na niej byłem, za bilet zapłaciłem i relację zdaję…

Pewnie ci, którzy nie widzieli zastanawiają się, jak wygląda kontynuacja zakończenia wyuzdanej, mormońskiej opowiastki o świetlówkach pijących krew, dziewczynce co się nigdy nie uśmiecha (Kristen Stewart), a która jak wiemy stała się sama świetlówką i chłopczyku, który wygląda jak atleta, a na widok którego na całej sali kinowej zaczyna panować wilgoć i nie mówię tu o Pattinsonie.

No niestety, film wyreżyserował, jak można było się spodziewać, Bill Condon, którego nazwisko w tej części zobowiązuje tym bardziej, a po tej części i jeszcze bardziej… do niczego. A to dlatego, że przyjął element zaskoczenia jako dobry wstęp do ostatniego ciągu dalszego Sagi pattisonków (tak autor raczy nazywać w swoich recenzjach krwiopijców – przyp. autor). Kiedy wszystko się zaczyna, to można ulec wrażeniu, że to właśnie rozpoczyna się kolejny zwiastun kinowy i co najlepsze jakiegoś Holly-Bolly-Voodu. Te kolory, te sceny, wyciągnięte wprost z brazylijskich seriali, a wszystko to do momentu pojawienia się głównych bohaterów, którzy latają po lesie niczym w Domu Latających Sztyletów na przemian z bzykaniem w różnych miejscach. A wszystko to w kolorach pastelowych, odcieniach takich, że już oko nie nadąża i w klimacie tak słodkim, że można by puszczać karmelowe bąki z mydlanymi bańkami. Kino zamienia się w domek dla lalek, a nam chce się żyć, wyć i śpiewać country.

Sielanka. W tej sielance do dupy stylizacja, gdyż momentami aktorzy wyglądają jak manekiny, coś musiało pójść nie tak.

Wspomniałem coś o bzykaniu? Aaaa jest, nasza pattisonka z racji tego, że już może i że jest w dodatku nieśmiertelna, a żeby było śmieszne, dużo bardziej silniejsza od swojego, żarzącego w promieniach słonecznych, męża (ha w końcu wiemy kto to napisał), może go lać i sama łamać łóżka, blaty, sufity, drzewa i…. i już mnie wyobraźnia nie ponosi….

ale…

…otóż był wreszcie upragniony cycek Belli, w sensie kontur, więc już nawet nie chciało mi się krzyczeć w sali kinowej, bo dla równowagi półnadzy panowie nie występują praktycznie wcale – stąd pewnie lekkie rozczarowanie kobiet – sorry babki, porno tym razem nie ma – oprócz jednej sceny, bo nasz ulubiony wilczek scenę, chociaż jedną, na pokazanie klaty – nie mylić z klasą – mieć musi.

Jeżeli kogoś dziwi ton, to niestety, początek filmu jest hmmmm: niespotykanym często w kinematografii wyrazem uzewnętrznienia się niebywałego szczęścia kilku z definicji potworów, uzyskanego przez tandetne efekty specjalne, podkręcenie kolorów, dziwnej, jakby pijanej gry aktorskiej, krótkich dialogów, paru uśmiechów, przy czym jeden osobnik na seans w kinie, robi na głos, podczas oglądania: „oooooooooo”, a myśli „kurwa mać”. Czyli jednym słowem: przedobrzyli…

Ale z czasem kolory zaczynają blaknąć, więc warto być cierpliwym, bo jak w każdej części zaczynają się kłopoty.
Dziecko. Bo w końcu, jak wiecie z legend, wampiry mogą mieć dzieci w naturalny sposób (sarkazm na wysokim poziomie). Dziecko naszych ulubieńców, które rośnie każdego dnia i jest pół wampirem, pół człowiekiem – ot taki mały, słodki, rudawy mutant. Oczywiście wśród wampirów dzieci-wampiry są niebezpieczne, bo są wiecznie głodne, niesforne i krwawe, przez co ujawniają ich istnienie na ziemi. Dlatego włoska mafia, pradawni Volturi trzęsący wampirzymi rodzinami, zwalczają je i rodziców. I tak jest w tym wypadku. Ale starszyzna nie wie, że córeczka jest inna, więc postanawia ich wszystkich wytępić, a dosłownie rozerwać na strzępy. Pattisonki zwołują zatem swoich współ przymierzeńców i szykują się do batalii. Robi się dynamicznie, nerwowo, a akcja nabiera świetnego tempa, ze zmianą kolorów na bardziej zimne i szare.

Co jest kontrastem dla włoskiej mafii? Mafia rosyjska. Tak, przybywają nawet wampiry rosyjskie, których dialogi charakteryzują ich w sposób dosłowny, bo w sposób dosłowny są waleczni i przewrotni. I tu już więcej nic nie napiszę… Bo to trzeba zobaczyć.

Dodam jeszcze, że scena bitwy, bo takowa istnieje, jest moją drugą ulubioną sceną w całej Sadze, po wielokrotnie wspominanej grze w baseball oczywiście. Może nie doświadczymy tu krwi, flaków, osób biegających z naciągniętym jelitem na głowie niczym czepek (oh gdyby to Robert Rodriguez reżyserował), ale jest mocno i hardcorowo, ze świetnymi ujęciami i muzyką, że aż ciary biegają po ciele w górę i w dół. Ten moment ratuje wszystko, wszystko to co psuje początek i spotkanie The Cullen Family and friends przy ognisku, o którym pisać mi się nie chce.

Czy warto zatem iść do kina?
Jeżeli widziałaś/eś wszystkie poprzednie części, to proszę, warto zobaczyć jak to wszystko się skończy i jak ostatni reżyser przesłodził całość. Bo ponoć ważne jest jak się kończy, a wszystkie poprzednie części z każdą nową stawały się lepsze, aż do teraz. Ale warto, choćby dla samej bitwy.
A jeżeli, nie musisz, nie widziałaś/eś i nie jesteś osobą towarzyszącą, to nie warto. Zobaczysz sobie w TV. Bo tak, ostatnia część czwartej części jest najgorsza ze wszystkich, mimo tego ciepła i dobra płynącego z ekranu. A gdyby bitwa Cię zainteresowała, to przesikaj pierwsze pół godziny filmu, albo idź na piwo i wróć.

Podsumowanie…

Stephanie Meyer, autorka cyklu książek i producentka filmu, mogła być na prawdę J.R.R. Tolkienem naszych czasów. Chciała przekazać niesamowicie wielki system wartości w swoim opowiadaniu o losach pattisonków, podobnie jak zrobił to wspomniany Tolkien np. we Władcy Pierścieni. Ale, niestety wybrała zły podkład, jakim są wampiry i wilkołaki, gwałcąc konwencję tychże potworów. Zakładam także, że młody człowiek, który obejrzy to wszystko i mu się spodoba i system wartości przyswajać zacznie, to pociągnięty tematem przeskoczy szybko do świątyni krwi, cycków, spania w trumnach, flaków dokonując w sobie lekkiej deformacji.

Systemy wartości, które udało mi się wyciągnąć w każdej recenzji z każdą nową częścią wzrastały, było coraz większe WOW, za co serię tą dało się polubić. Z ostatniej części nie podałem celowo przekazu jaki płynie, by nie psuć nikomu zabawy.

Historia o pewnej niestandardowej miłości, przyjaźni, oddaniu, wytrwaniu i innym takim jest niezła i budująca. Ale temat nie ten, przez co wszystko zostało delikatnie ujmując spieprzone. No i Tolkienem już pani Meyer nie będzie. Ciekawe tylko, w kim współczesne amerykańskie emo-dziecko z wyuzdanymi fantazjami mogłoby się zauroczyć, tak żeby niczego nie zepsuć? No bo przepraszam, mimo wszystko w historii chcącej wskazać młodym ludziom najważniejsze wartości w życiu człowieka, nie powinno być krwi, żądzy zniszczenia i niszczenia wśród głównych bohaterów.

Żałuję trochę, że to już koniec. Nie będzie raczej już drugiej takiej produkcji w której bym sobie poużywał mając ku temu powody, a czasem nawet ich nie mając. Łezka w oku się kręci i chciałbym orzec, że nie, nie kupię serii na dvd, a książki nie przeczytam jak nie przeczytałem.

Koniec.

Podziel się:

Piotr Siwiński

Nieprzyzwoicie uprzejmy aluzjonista, kąśliwy romantyk w rogowych okularach, który rzucił palenie, chory na twórstwo wszelakie - nie szczędzi sobie niczego. Nie zaczepiać, nie pytać, nie deptać dywanów i trawników.

komentarz do “Saga Zmierzch: Przed świtem (cz. II) – to już jest koniec…”:

  1. T. pisze:

    Jakkolwiek czekałam na ostatnią część części ostatniej ( :P)i twierdzę, że czekać było warto, tak warto przeczytać powyższą recenzję. :)

    Dla mnie to przesłodzenie było balsamem na niepogodę, a bitwa przyprawila o leciutki bezdech. Czytałam książkę przed adaptacją. Obejrzalam z przyjemnością wszystkie części ale jedno nas różni – nie żałuję, że to koniec.
    Czuję spełnienie tej dziwnej opowieści. :)

Machnij komentarzem.