Kategorie: film, Kultur(w)aTagi: , , , bezpośrednik

The Social Network (inaczej: społecznościówka)…

No i doczekaliśmy się nowego filmu Davida Finchera (Siedem, Gra, Fight Club, Azyl), oraz filmu o najbardziej popularnym portalu społecznościowym na świecie. Jakże mogło by to być, jakby taki temat poruszył np. Copolla, Wachowsky, Bracia Coen, albo nawet sam wielki Almodovar lub Allen? Wolę się jednak nie zastanawiać, gdyż podjął się właśnie Fincher, ku mojemu zdziwieniu. Zobaczmy co z tej mieszanki wybuchowej wyszło.


Od razu zaznaczam, że jest to historia prawie prawdziwa, którą zapewne niektórzy widzowie znają z artykułów zamieszczonych w internecie na temat powstania tegoż społecznościowego fenomenu w sieci. Prawie prawdziwa dlatego, bo założyciel portalu Facebook, Mark Zuckerberg odcina się ponoć od fabuły.

Już na początku produkcji poznajemy Marka Z., z którym właśnie zrywa dziewczyna, z którą był, albo mu się wydawało, że był i tworzył szczęśliwą parę. Poznajemy jego chaotyczną osobowość, stany zawieszenia i można by powiedzieć wszystkie odchyły, które powtarzają się w filmie we wszystkich sytuacjach. Dodatkowo okazuje się na prawdę ważną personą, którego złote myśli są najważniejsze i opisuje początkowe zdarzenie u siebie na blogu, nie zostawiając suchej nitki na sympatycznej i jak widać wiedzącej czego chce, dziewczynie. I jest to jedyna dziewczyna w filmie, która wie czego chce w sposób logiczny. Reszta kobiet pojawiających się w dalszych wydarzeniach, także wiedzą czego chcą, a dokładnie, wiedzą czego chcą ich instynkty…
Od tego momentu zaczyna się akcja, czyli: kampusowa porównywarka fot studentek wysadzająca akademicką sieć w powietrze (przenośnia, w filmie wybuchów nie ma, oprócz jednej małej akcji pirotechnicznej), trzech panów sprzedających pomysł Markowi i sam bohater budujący serwis i dochodzący do 1 miliona użytkowników, a wszystko to przeplatane scenami ugodowymi z wielką zawartością prawników. Dodać trzeba jeden mały fakcik, że główny bohater pracuje na swoim laptopie firmy Sony (zapewne sponsor), na którym zainstalowany jest system Unix’o podobny – mimo tego, że na zwiastunie rzucają się w oczy makówki. Jakiś pozytywnie zakręcony Geekopodobny stwór sieciowy przeanalizował w sieci system filmowego Marka Zuckerberga – dla niego pucio pucio.

Reżyser przeprowadza nas w dość ciekawy sposób przez historię powstawania serwisu, problemy twórcy i jego pomocników, kasa kasa i troszeczkę fachowego bełkotu. W momentach fachowych ewidentnie panie na sali kinowej się nudziły, choć znalazła się i taka co w pełni pojmowała żarty „branżowe” – pięknie. Wędrówka po historii, jak wspomniałem wcześniej, jest przeplatanką i kiedy to właśnie ona się zaczyna, film przyspiesza niemiłosiernie, na początku myślałem, że to wina bohatera, który mówi strasznie szybko i skacze po wątkach, ale jednak zatapiając się dalej w historii okazało się, że to nie tylko jego wina, a właśnie owego skakania po wątkach i fabularnej podróży w czasie.

Muzyka.
Trent Reznor i  Atticus Ross (OST: Księga Ocalenia) wyprodukowali niesamowite smaki dźwiękowe, które wtapiają się kapitalnie w fabułę filmu. Same w sobie mają ten niepowtarzalny klimat NIN, który o dziwo pasuje do charakteru filmu i nadaje rytm wydarzeniom. Dźwięki są mocne, wyraźne i budują napięcie. Słuchając ścieżki jeszcze przed filmem, można mieć wrażenie, że bardziej pasowałaby do filmu Sci-Fi, albo nawet jakiegoś horroru. Muzyka wyprodukowana przez tych panów zmienia całkowicie zabarwienie filmu, gdzie obraz, będącym ostrym i kolorowym, zaczyna charakterystycznie blaknąć w parze z nutami. W dodatku sam odtwórca roli Marka Z. nakręca genialnie spiralę.

A tutaj można posłuchać niektórych kawalasów i wczuć się w klimat, oraz oczywiście wypowiedzieć samemu na temat tego co się słyszy.

Justin Timberlake.
Zapewne niektórzy skrzywili się mocno widząc nazwisko tego pana w obsadzie i zapewne niektóre fanki przyjdą zobaczyć go w nietypowej roli, gdzie nie tańczy, nie śpiewa i nie ma głupkowatego kapelusza na głowie. Sam muszę się przyznać, że widząc jego nazwisko lekko się zaniepokoiłem tym co zrobił producent albo reżyser, albo kto inny. Przy okazji nadmienić trzeba, że jednym z producentów filmu jest nie kto inny jak Kevin Spacey (wielki fan społecznościówek).
Ale wróćmy do boskiego Justina T., odtwórcy roli niejakiego Seana Parkera, twórcy Napstera, zakręconego, imprezującego, cierpiącego na delikatną mitomanię i wdzięczne zaliczanie wszystkich panienek. Wielu zapyta: Co on tam robi? – ja odpowiem, że gra… I uwaga, gra na prawdę dobrze, tak dobrze, że zapominamy o tym, że jest to Justin T., a jesteśmy święcie przekonani, że widzimy Pana Napstera. Możliwe, że minął się z powołaniem… choć nie jest to jego pierwszy raz na planie, ale zapewne pierwszy film zrobiony z takim rozmachem.

Efekty specjalne.
O tym pisać nie będę, bo nie ma o czym. Ale z chęcią wspomnę o świetnych zdjęciach, które to właśnie one sterują całym dynamizmem filmu. Pierwsza klasa. Podobnie jak gra aktorów.

Facebook.
Samego serwisu jako takiego nie ma, o nim w filmie się mówi, a to co jest na początku trailera to wielka ściema. Więc nie nastawiajmy się na to, że zobaczymy w kinie nasz ulubiony serwis. Serwis został w domu, lub został wyciszony w komórce. Cała historia bardzo mocno ukazuje uczucia, odczucia, dziwność, walkę o udziały, psychologię i problemy natury ludzkiej, oczywiście, jak na produkcję Hollywoodzką przystało, wątek miłosny musi być.

Podsumowując, nastawiałem się na coś całkiem innego, zastanawiając się cały czas nad tym jak wyjdzie Fincherowi prawie prawdziwa historia powstawania największej społecznościówki. W wyobrażeniach jednak motyw Fincherowski zakorzenia się mocno, klimat poprzednich filmów, których The Social Network jednak nie przypomina. Jest to coś nowego, trzymającego dalej poprzeczkę wysoko, dlatego domniemam, że jednak fani reżysera nie będą zawiedzeni. Obraz z jednej strony ma jasny przekaz (bo wiadomo o co chodzi), ale z drugiej strony zmusza do uruchomienia więcej niż trzech szarych komórek.
Na koniec poddaje nas bardzo mocnej ocenie bohaterów, gdzie jednocześnie potępiamy i usprawiedliwiamy ich zachowania i udział w całej tej historyjce, co sprawia, że film zakorzeni się mocno w pamięci widza. Jako bonus przeżycia projekcji, można zaliczyć to, że film potrafi natchnąć mocno widza do przedsiębiorczego działania i osiągania celów.

Jednym słowem: Polecam, oraz zaznaczam „Lubię to!”

The Social Network – oficjalna strona filmu
Mark Zuckerberg – Wikipedia
Mark Zuckerberg – strona na FB

Podziel się:

Piotr Siwiński

Nieprzyzwoicie uprzejmy aluzjonista, kąśliwy romantyk w rogowych okularach, który rzucił palenie, chory na twórstwo wszelakie - nie szczędzi sobie niczego. Nie zaczepiać, nie pytać, nie deptać dywanów i trawników.

komentarz do “The Social Network (inaczej: społecznościówka)…”:

  1. jevka pisze:

    wery najs

Machnij komentarzem.