Ile można wyciągnąć z filmu obżerając się naczosami z sosem serowym w kinie?
Okazuje się, że niewiele. Siedzimy w fotelu, chrupiemy i spodziewamy się nie wiadomo czego od filmu za który, aby być jednym z pierwszych zapłaciliśmy niebotyczną cenę i wytrzymujemy zepsutą klimatyzację, pocącego się nadmiernie człowieka w fotelu obok, bekającego bachorka w fotelu nad nami i wzdychającą, przewrażliwioną niewiastę przed nami, która wierci się, gdyż chipsy z poprzedniego seansu wbijają się w jej szlachetność, która w tym przypadku szlachetnością za bardzo nie jest. Normalnie 5d i nie wiadomo za co się chwycić.
Idąc ze skrajności w skrajność i o dziwadła nie opisując (na szczęście) jeszcze tejże hitowej produkcji na łamach NN, stwierdziłem, że wyciągać można z filmu inaczej, lepiej, mocniej, za pomocą trunków wytrawnych (rozjaśniają umysł, poszerzają horyzonty, dodają animuszu i pieprzonej potrzeby zastanawiania się nad wszystkim). A o tejże produkcji wspomnieć warto, aby przestrzec po cichu lub nieprzyzwoicie zachęcić do przeżycia ciężkich chwil z … Salą Samobójców.