Otwieram oczy.
Bolą mnie jakoś dziwnie…wszystko nieostre takie, zniekształcone. Widzę kształt brata siedzącego przy moim laptopie, odwraca się w moją stronę:
– Co to za martwy ptak na twoim parapecie?
– Co to za martwy ptak na twoim parapecie?
Ja pierdziele. W stanie sztucznie wywołanej euforii i współczucia oraz chwiejnego kroku spowodowanego przez pochłonięcie sporej dawki piwa na plażowej imprezie Lecha przytargałem do domu na wpół żywą kawkę. Pamiętam, że z nią rozmawiałem, zapakowałem do wygodnego pudełeczka wyścielonego starą koszylką obsypaną ziarnami łuskanego słonecznika i okruchami chleba. Zakwaterowałem na parapecie i przykryłem delikatnie rękawem.
Teraz tak leży bez ruchu. Przynajmniej jej wygodnie było.
Tylko te oczy moje jakieś niechętne do współpracy.
Schodzę na dół, zapalam mechanicznie światło w łazience, patrzę w lustro. O nie. Zapomniałem wyjąć soczewki przed zaśnięciem. Zbyt pochłonięty byłem ratowaniem ptasiej części populacji i zapomniałem o tych cholernych szkłach. Moje oczy wyglają jakbym dosłownie zjadł nimi kilogram soli. Ale co tam, wyjmie się soczewki, wpuści jakieś kropelki i bedzie git. Jasssne…nie tym razem. Prawe dało sobie radę, lewe, jak na złość tylko pogorszyło swój stan.
Wieczorem, jak to co piątek, należy niezwłocznie udać się do latarni. Tak też zrobiłem, co mi tam jakieś oko przeszkadza, niech mu będzie. Im więcej browara, tym mniej dawało znać o sobie.
Obudziłem się przed jedenastą. Żadnych martwych zwierząt w pokoju. Kaca nawet nie ma. Za to oko napier…la jakby ktoś nim gwoździe wbijał.
Poszedłem do okulisty. Popatrzył w oba. Wysnuł diagnozę. Amputacja wraz z połową twarzy i palcami wskazującymi u każdej z dłoni…bo jakieś krzywe takie.
No dobra…może przesadziłem :P
Krople do oczu co dwie godziny. Maść jakaś na noc. Opatrunek.
Siedzę zatem jak ten pirat z opaską na oku. Bez papugi. Odeszła na moim parapecie….