Niby nie powinnam pisać, czy recenzja jakiegoś spektaklu odzwierciedlała w pełni odczucia publiczności, gdyż sama brałam w nim udział. A co za tym idzie, zawsze będę podświadomie bronić takiego spektaklu, żeby jak najdłużej został na afiszach oraz pojawił się na deskach w kolejnym sezonie.
Tak więc opera „Dzień świra” w reż. Igora Gorzkowskiego na podstawie libretta Filipa Hadriana Tabęckiego wystawiany w Teatrze Wielkim Operze Poznańskiej.
Opera jak to opera – mnóstwo śpiewu, nie zawsze rozumiane słowa i zazwyczaj klasyczne nadmuchanie i wielki poklask. Nie tym razem. Spektakl został przez Wyborczą zmieszany z błotem. Dosłownie i w przenośni.
Ale jak można napisać recenzję spektaklu na podstawie próby generalnej? I to w dodatku po generalne, na której wszystko się posypało. Soliści zapominali tekstów, były przerwy pomiędzy sekwencjami, a ruchy jeszcze nie wyćwiczone. Tego dnia nie wyszło nic…
Dlatego też Dyrektor Opery zażądał przeprosin. I je otrzymał.
Rzeczypospolita nie była tak drastycznie na Nie, a nawet odniosłam po przeczytaniu recenzjo dosyć optymistyczne wrażenie z całości.
http://www.rp.pl/artykul/467802,800312-Prapremiera-Dnia-swira-w-Teatrze-Wielkim-w-Poznaniu.html
Choć moja opinia i tak będzie inna. Bo zupełnie inaczej stoi się po tej drugiej stronie. Na deskach, gdzie czuje się energię z widowni, a głos wibruje od podniecenia, każda chwila jest jak zupełnie z innej bajki. Szczególnie przy takim przedsięwzięciu, w którym na samej scenie występuje około 60 osób, a związki zawodowe komplikują tylko ilość i jakość prób. Gdy choreograf ruchu scenicznego jest na skraju załamania, a reżyserowi opadają ręce, bo „niedługo premiera, a znowu coś nie wychodzi”.
Gdy po ostatnim ukłonie padły brawa, a na foyer ludzie podeszli, uścisnęli mi ręce mówiąc po prostu: „dziękuję” – to mi w zupełności wystarczyło. Bez dodatkowego poklasku na pierwszej lub drugiej stronie Rz lub Wyborczej.