Kategorie: Myśl, pieprznieTagi: , , bezpośrednik

Czarne dni kolei państwowych są zawsze

Czarne dni kolei państwowych są zawsze

Ostatnia katastrofa kolejowa pod Szczekocinami wstrząsnęła całym krajem, mnóstwo osób zabitych i rannych, z pociągów nie było co zbierać. Chwała wszystkim bohaterom, którzy dokonali wspaniałej akcji ratunkowej, chwała mieszkańcom pobliskich miejscowości za determinacje, zimną krew i oddanie serca wszystkim ofiarom. Chwały jednak poskąpię dla nekrofilii politycznej uprawianej kosztem kolejnej tragedii. Banda [cenzura], [cenzura] i [cenzura] i dupa.

Oczywiście, jeżeli mamy tragedię, to mamy także rachunek sumienia, rachunek za usługi i rachunek po to by zbyt tanio nie było, odnośnie stabilności naszych żelaznych przewoźników. I jak zwykle okazuje się, że jest do dupy, że mamy pięćdziesięcioletnie składy, że tory są stare i krzywe, że syfiaste dworce, a pociągi co jadą przez pół Polski cztery godziny w tym jedną godzinę poświęcają na odcinki dwudziestu kilometrowe. Ot nic nowego. Ja sam już nie pamiętam, kiedy to pociąg, którym jechałem, nie miał jakiś atrakcji. No właśnie, ja sam…

Przez serię niefortunnych zdarzeń, dzisiaj, musiałem wsiąść do pociągu, by przemierzyć trasę nie byle jaką, trasę którą ten oto pociąg pokonuje codziennie od wielu wielu lat, trasę, której pokonanie trwa około godzin czterech. Wygodne siedzenia, ogrzewanie, sympatyczna obsługa pociągu, zanosiło się na parę godzin spokojnego snu w wagonie bez przedziałów. Jedno co mnie na początku zastanowiło, to cena biletu, która była tak wysoka, że nachodziły mnie myśli o tym za jakie atrakcje płaciłem. Długo nie trzeba było czekać…

W cenie biletu mamy niezłe wesołe miasteczko. Na samym początku po przejechaniu prawie stu kilometrów zaczynamy surwiwal, czyli pociąg staje w czarnej dupie i słyszymy komunikat, że będziemy walczyć o przetrwanie godzinę, w warunkach ekstremalnych, czyli trakcja elektryczna na wysokości okien, dla tych co chcą urozmaicić sobie zabawę przewidziano zbieranie grzybów w lesie przy temperaturze -4°C, bez zasięgu komórkowego. Oczywiście byli i tacy co wymiękli, rzucający kurwami przez okna i dzwoniący z pretensjami do SamiOniWiedząKogo. Oczywiście toalety w czasie postoju są nieczynne pod groźbą mandatu. Po ponad godzinie postoju przyjeżdża parowóz i ciągnie nas do następnych atrakcji. Dla zwycięzców tego etapu jest darmowa herbatka w wagonie WARS, podczas przygotowania której możemy popatrzeć jak pan z wąsem umiejętnie macza we wrzątku wora ze sznurkiem, a drugą ręką nakłada sałatki ze słoika na talerze. Warto to zobaczyć i doświadczyć.

Zdążyłem się dowiedzieć międzyczasie, że PKP dba o wszystkie szczegóły, aby zabawa odbyła się bez wpadek. Przed nami jechał pociąg towarowy, który specjalnie zerwał trakcję w tym miejscu. Szacun.

Parowóz ciągnie nas do następnego testu, niestety w tej podróży ostatniego, gdyż  co można upchnąć w czterogodzinny planowany wyjazd i nie zirytować do końca podróżnych. Po dziesięciu kilometrach stajemy na końcu dużej stacji, parowóz jest odcinany i dostajemy informację, że zaczyna się zabawa, która polegać będzie na oczekiwaniu na przyjazd nowego elektrowozu z Bydgoszczy. Czas: 2,5h. Ale żeby nie było łatwo, to od poprzedniej zabawy mamy wyłączone ogrzewanie i drugą herbatę za 5,50zł. Do herbaty można dokupić rogala w cenie 3,50zł. Do naszego drugiego surwiwalu dołączają inni podróżni z innych pociągów regionalnych i IC.
Zaczynają się telefony do zarządu spółek, ludzie popadają w lekki obłęd, jak wiadomo toalety nieczynne, a papierosów  na stacji palić nie wolno, bo mandat, więc palacze mają utrudnione zadanie po całości. Niektórzy wychodzą i nie wracają, niektórzy wracają z upolowaną zwierzyną, są i tacy co piszą już pozwy, inni dzwonią do rodziny i pracy by się pożegnać. Aby podsycić napięcie, co 15 minut przechodzą konduktorzy i rzucają mimowolne: nie wiadomo w ogóle czy ten pociąg dalej pojedzie i znikają gdzieś w odmętach przedziałów. Jest to trudna gra i bardzo wyczerpująca. A kiedy się wszystko uspakaja, przybywa na swoim wózku z szybkowarem pan z wąsem i proponuje herbatę w zawrotnej cenie, wszystko wraca wtedy do swoistego chaosu i od nowa. Nie powiem, mnie też momentami krew się zmroziła i ciary po plecach przeszły, kiedy to na owej stacji przestano zapowiadać nasz pociąg, tak jakby nie istniał. W innych pociągach działo się podobnie. Byli tacy co się przesiadali, myśląc, że szybciej dojadą… no niestety, słuch o nich zaginął, ponoć wtedy trafili na cięższą ścieżkę gry pt. Przepuszczamy wszystkie pociągi po drodze.
Kiedy upłynął czas, pociąg ruszył, włączono ogrzewanie, a dla zwycięzców oczywiście darmowa herbatka wraz z szoł maczania wora ze sznurkiem we wrzątku.

Cała podróż wraz zabawą trwała 8 godzin. Brawa dla PKP nie milkną. Polecam wszystkim znudzonym i nie tylko.

A tak całkiem na poważnie, to ciężki jest stan naszej kolei i to wiadomo nie od wypadku pod Szczekocinem, takie atrakcje jakie opisałem powyżej przeżywałem również i pięć lat temu i dziesięć. Tylko inaczej. Aż wróciło do mej głowy wspomnienie, jak wyjeżdżając kiedyś z Wrocławia pociąg zaczął nagle mocno hamować, co się okazało przed nami był odcinek bez torów, które ponoć ktoś wymontował przetopił i sprzedał i co najlepsze, stało się to w biały dzień.

PKP to worek bez dna, to prąd, to trakcje, to tory trzeba naprawiać, to wagony czyścić i uzupełniać braki po turystach itp. itd. Niestety. Z roku na rok coraz mniej osób decyduje się na jazdę tym środkiem transportu bo długo (z roku na rok te same trasy pokonuje się dłużej niż w poprzednich latach), bo śmierdzi, bo kradną, bo się spóźnia bo bla bla bla. Jednym słowem: przesrane. Jakie jest tego rozwiązanie? Nie wiem. Na pewno mniej wandalizmu by się przydało, mniej kradzieży i spółek… (tutaj autor nikczemnie się uśmiechnął). Wierzę, że w najbliższych latach rząd zastanowi się nad modernizacją i tegoż środka transportu, bo oprócz dróg to na pewno pociągi zasługują na wielką uwagę. A czarne dni kolei są zawsze i pewnie będą coraz czarniejsze jak nic się w tym kierunku nie zmieni.

A po dzisiejszej przygodzie, kiedy to odpoczywałem w domu, odwiedził mnie pan Heniu, hydraulik popołudniowej zmiany z buteleczką dobrego bourbonu. Z ciekawości zapytałem go, skąd miał na to pieniądze. W odpowiedzi usłyszałem tylko ciche: Aaaa sprzedałem trochę miedzi i stali, a czy to ważne?
Nie, panie Heniu, nie ważne, zdrówko…

Podziel się:

Piotr Siwiński

Nieprzyzwoicie uprzejmy aluzjonista, kąśliwy romantyk w rogowych okularach, który rzucił palenie, chory na twórstwo wszelakie - nie szczędzi sobie niczego. Nie zaczepiać, nie pytać, nie deptać dywanów i trawników.

Machnij komentarzem.