Wiele osób pyta mnie: Dlaczego?
Dlaczego kończąc studia nie idę dalej w 5 lat temu wybranym kierunku? Dlaczego rezygnuję z dobrze-płatnej pracy na rzecz kompletnego szaleństwa? Dlaczego nie myślę o swojej przyszłości, która według „ich wszystkich” jawi się bardzo enigmatycznie i ponuro? Dlaczego tak bardzo tego nie lubię?
No właśnie – nie lubię, nie chcę, nie takiej przyszłości pragnę…
Kiedy po kilku letniej przerwie na nowo rozpoczęłam swoją przygodę z tańcem, moje życie było nudne. Wraz z ilością spędzonych na próbach godzin zaczynało nabierać barw i dźwięków. Zaczęłam uśmiechać się na ulicy, zauważać szczegóły, patrzeć w dal i spoglądać ludziom w oczy. Już nie byłam szarą myszką ze wzrokiem spuszczonym w ziemię. Wtedy traktowali to jak swoisty wybryk, możliwość rozparcelowania wolnego czasu poza studiami, nieszkodliwe hobby.
Ale nikt nie zrozumie co oznacza wejść na scenę, z sercem przepełnionym tremą i poruszyć się tak, by ludziom zabrakło tchu. By widzowi poleciała bokiem łza, bo poruszyłeś tą część jego serca i umysłu, którą zamurował betonem. Albo kogoś rozśmieszyć. Po prostu poruszyć.
Sama za ich namową kierowałam się rozumem myśląc, że to „hobby” się niedługo skończy i należy korzystać, póki jestem młoda.
Aż to poczułam…
– Przez Ciebie się dzisiaj popłakałam – usłyszałam po jednym (o dziwota nieudanym!) występie.
– ???
– Kiedy tak tańczyłaś na scenie, to przypomniało i się, jak kiedyś ja sama tańczyłam. Ale zrezygnowałam, bo wyjechałam na studia, bo rodzice nie byli zadowoleni, że tańczę, bo myślałam, że to sport bez przyszłości. Zapomniałam jak to jest. Ty mi o tym na nowo przypomniałaś. Dziękuję.
Powiedziała mi to całkiem nieznajoma dziewczyna na imprezie po Festiwalu Twórczości Studenckiej ARTenalia w Poznaniu i te słowa były tą iskrą, która rozpaliła we mnie mały płomyk. Płomyk, który obecnie pożera wszystkie moje myśli. Stało się to moim pragnieniem i odwieczną inspiracją. Który poprawia mi humor w złe dni, rozjaśnia mój uśmiech w pogodne i nadaje rytm.
I niech nie pytają wszyscy inni: „Dlaczego?”. To trzeba po prostu poczuć…