Krwawię, krwawię, po trzykroć krwawię. Bezsensownie – nie umieram jak trzeba. Nędzne ciało i tak zostanie przecząc mnie. Przespaceruję się raz czy drugi, ale nic to nie zmieni – wciąż opadam niżej i niżej. Tak, wiem – już niżej nie można. Ale czy wiesz, że tu nie chodzi o mnie? Zresztą co za różnica? Każda kolejna sekunda wlecze się bezsensownie, jakże mogłaby biec inaczej? Mam dość, ale któż dba o moje zdanie? Bicie pięścią w ziemię też nic nie da… Tak, boję się… Ale nigdy o siebie. Mniejsza z tym, mniejsza ze mną.
…
Wpadam do przedszkola, wieszam siadam patrzę. Chłopaczyna, koszula wyciągnięta, włosy krótkie, wiek nieodbiegający od ogółu przedszkolnej populacji, patrzy. Na globus patrzy, jakoś tak martwo, nie po przedszkolnemu, wzrok utkwiony gdzieś w oceanie, może morzu, od bólu jeziorze. Nie wiem, nie widzę, jakiś łańcuch górski przysłania mi miejsce namaszczone dziecięcym wzrokiem. Przemawiam, po dorosłemu, językiem ojca, dziada i pradziada, oraz ukrytą w psychice matką, mówię: Hej chłopcze, czego tam tak szukasz? On odpowiada, nie spogląda ale kręci, globusem kręci, tak jakby od niechcenia przeciwwagę robi dla swojego wzroku, żeby się patosu wyzbyć z chwili obecnej wiecznie trwającej. Miejsca dla siebie szukam, mówi. I co znalazłeś? dopytuję. Nie ma miejsca, w które mógłbym nie zabierać siebie, odpowiada, i już nie kręci, patrzy, ale nie na mnie, na funfla od porannego kakao co podpala lupą mikołajkowym prezentem wóz strażacki światłem z jarzeniówki.
Sprintem do nieba.
„To jest życie”. Można by cytować, te super mądre kilka miliardów osób, które w swoim, właśnie życiu wypowiedziało te słowa. I co z tego, kurwa, że powiesz, jak ja o tym wiem i Mc’donaldsowej Ameryki nie odkryłeś.
Zimny poranek, lata dziewięćdziesiąte, wtedy jeszcze bywały zimne poranki, wtedy można było nosić szalik i z tego powodu nie chorować. Wódka stawiała na nogi, nikt się w zimne poranki nie dziwił, że śmierdzisz, gdyż niejeden nie czuł tego odoru z powodu samoistnej i automatycznej konsumpcji. Czytaj więcej »
Nie wiem
Błądzę we mgle. Żałości szlak jedyna drogą. Potykam się wciąż o własne błędy, i te obecne, i te wokół których koło zataczam…
Żałości ścieżki w lśnieniu księżyca widać. Zaczynają się lub kończą gdzieś daleko, biegną do stóp, kącików ust i tej otchłani niegdyś oczami zwaną. I dylemat: którędy iść, czy ku nieskończoności za żałości śladem, czy ku otchłani samego siebie…
Nie wiem. Może nie chcę wiedzieć… I tak nie ma mnie, nie widzę się…
Chwieję się i padam. Wessany w ziemię nie mam ochoty wstać. Sok życia wypełnia mi usta. Nie chcę go. Wypluwam cię, odejdź…
Akurat
Bujać to my, panowie szlachta!
Kolejny koncert na koncie, poznańska Piwnica 21 zaprosiła akurat na koncert Akurat. Myślałem o obszernej recenzji, ale nie będzie, gdyż wszyscy co znają zespół, podśpiewują ich piosenki w każdej sytuacji, a nie byli jeszcze na koncercie, niech wiedzą tylko tyle, że koncert idealny wręcz, wzmagał wszystkie emocje dziesięciokrotnie, a słowa piosenek same cisnęły się na usta.
Polecam, polecam, polecam!!
Więcej słów nie potrzeba…
„Nie ma nadziei”, „nie ma przeznaczenia”
Oddycham ciężko. W każdy następny oddech wkładam coraz więcej siły, ale biorę coraz mniej powietrza. Wyglądam czegoś dziwnego w moim życiu, co i tak się nie wydarzy. Owinięty dymem codzienności mrużę oczy i pozwalam płynąć łzom. Głosy w głowie z zwykłym dysonansem toczą wojnę o ostatni skrawek człowieczeństwa. „Nie ma nadziei”, „nie ma przeznaczenia” – co w zamian? Czy jest cokolwiek innego? Zasypiam tylko, gdy tulę się do przeszłości. Przyszłość mrozi krew. zapadam sie w sobie by zasnąć…