Tak, oto puszka, aluminiowe zjawisko o wartości liczonej w tonach, gdyż na ukochane złotówki, jednej puszki nie przeliczymy. Tak oto puszka. Stoi. Gdybym się o nią potknął, leżałaby zapewne, uwalniając ze swoich aluminiowych trzewi wygazowane pozostałości dnia poprzedniego.
Tak, oto puszka, stoi.
Niewzruszona taka, aż chciałoby się rzec:
– „Oto puszka!” – tak dumnie a zarazem nikczemnie.
Lecz nie mówię nic. Po prostu mi się nie chce.
Trzy zegarki na małym, kwadratowym stoliku w bujnym, czerwonym kolorze, wskazują popołudnie. W głowie roi się zastanowienie, czy to właśnie te trzy archaiczne wynalazki ze zdechłą kukułką, nadają bujności tej czerwieni. Po za głową, gdzieś z kuchni, jeżeli to pomieszczenie można jeszcze nazwać kuchnią, a czy w ogóle nią kiedykolwiek było, odzywa się „Radio Miłosierdzie”. Tak jest. Miłosierdzie wydobywa się z robaczywej kuchni. Niejeden, by powiedział „perwersja”, lecz mając głęboko w dupie słowa niejednego, próbuję z wielką siłą skierować „wczorajsze” bujne myśli od bujnego stolika w stronę bujnej kuchni, aby choć przez chwilę napawać się owym miłosierdziem.
Udało się, myśli uwięzione w bolącej głowie, już są nakierowane.
Chwila zadumy, chwila próby wprowadzenia się w nią, chwila marszczenia czoła, chwila mrużenia oczu, chwila wielkiego skupienia.
Radio gada, nadaje rytm, głosi poglądy, radio szepce niczym kapuś, któremu utajniono teczkę, radio prowadzi dywagacje, radio nie pociesza, radio miłosierdzie.