Niecodziennik Niekulturalny
  • Kontakt
  • Subskrybuj kanał RSS
  • Start
  • Magazyn
  • Info
  • WSZYSTKO
  • Myśl
  • Kultur(w)a
  • Dzieje się
  • Backstage

…We catch the last bus home…

Dodano: 18.01.2007  w: na pigule Brak komentarzy » Autor: C.

Człowiek siedzący w wilgotnym pokoju ma tylko jedną myśl. „Dlaczego?”. Albo nie. Zacznijmy jeszcze raz. Bo przypuszczalnie ludziom siedzącym w wilgotnych pomieszczeniach przychodzą do głowy różne myśli… no cóż.. może tak.. Kiedy wracam do swojego starego domu zawsze panuje tam cholerna wilgoć… ale nie ta, od której człowiek marźnie. Ta jest ciepła, stęchła i obezwładniająca. Wyłania się ze zniszczonych zielonych tapet. Dlaczego wszystko w moim starym pokoju jest utrzymane w kolorze zielonym? Nawet ta kanapa. Jedyny mebel. Siadam na niej instynktownie, czuje jak moje ubranie powoli przesiąka jej wilgocią, powietrze jest ciężkie, trudno się oddycha. Dlaczego wracam do tego domu? Dlaczego nigdy go nie sprzedałem, nie wyremontowałem, nie spaliłem. Gubiłem w życiu prawie wszystko, pieniądze, czapki, dokumenty, znajomych, miłości większe i mniejsze, ale nigdy nie mogłem zgubić kluczy do jego drzwi. Siadam w nim zawsze w ten sam sposób i zawsze zadaje to samo pytanie – dlaczego? Dlaczego tu przyszedłem i siadłem w ten sam sposób, dlaczego znowu przekręcając klucz miałem nadzieję, że tym razem poczuje zapach kwitnących w ogrodzie drzew owocowych.. że jakiś mały kurdupel podbiegnie i powie „robimy wojnę w lesie, bierz tarcze, a ja nazbieram szyszek”.

Nic nowego ci nie powiem, odpowiedź znajdziesz w każdym prawie senniku. Na niepowodzenia reagujesz ucieczką. Szukasz schronienia w dzieciństwie, okresie pozbawionym zmartwień i decyzji, starasz się przenieść go do współczesności. Ale tamten świat już nie istnieje. Nie ma go. Dziwie się nawet, że przechodzisz przez te drzwi, powinny być dla ciebie za małe. To nie jest już Twój dom, opuściłeś go wiele lat temu i nigdy nie wróciłeś na czas. Przez te lata mieszkało w nim wielu. Patrząc na horyzont wierzyłeś, że czeka na Ciebie, aż wrócisz i podlejesz kwiatki, skosisz strawę i wypełnisz jego przestrzeń gwizdem gotującej się wody. Domy jednak nie czekają. Wracasz do niego i nie możesz uwierzyć w to, co widzisz. Wychodzisz i wracasz jakby to mogło coś zmienić, jakby ilość powrotów mogła kiedyś zatrzeć wszystkie dni, w których zabrakło Twojego klucza otwierającego drzwi. Przeceniłeś świat, on jest trochę bardziej zwykły niż czasem nam się wydaje. Dobrze wiem jak to wszystko działa, sama mnie przecież uczyłaś, ale czasem tak przyjemnie jest oszukać samego siebie. To jedyny rodzaj kłamstwa przy którym nie protestuje sumienie. Tak jak zawsze kiedy do Ciebie przychodzę bawię się tymi śmiesznymi włącznikami światła, mając nadzieję, że kiedyś zadziałają, Ty nie będziesz moim snem, a ja nie będę więcej budził się na tej zatęchłej kanapie.

In a melancholy town where we never smile…

Dodano: 17.01.2007  w: na pigule Brak komentarzy » Autor: C.

Kiedy stoję na światłach w starym, zamulającym przy każdym wdepnięciu gazu, samochodzie, mam tylko jedno marzenie – pełnokrwisty włoski koń. Mam dosyć rdzy, kiepskiego plastiku, nieergonomicznego wnętrza , gównianej pozycji za kierownicą i wytartych siedzeń. Chce poczuć najpiękniejsze cztery sekundy swojego życia, zastawić cień przed przejściem dla pieszych, zagłuszyć płacz dziecka rykiem kilkusetkonnego silnika. Spojrzeć na przygłupiego dresa w Golfie IV, potem na jego przygłupią, acz ładną dziewczynę i z ironicznym uśmiechem zostawić ich w przeszłości. Na zawsze…

Ścigam się. Od świateł do świateł. Od zielonego do czerwonego. Kocham wszystkich, którzy zostają za mną, nienawidzę tych, którzy są przede mną. To oni nauczyli mnie tego stylu. Wciskasz gaz, jedziesz coraz szybciej i szybciej. Nie liczy się droga, ale cel. Po dziurach, czy chodnikiem, nie daj się złapać i pędź do przodu. I tak wszyscy kiedyś zaparkujemy na podjeździe w niebie, wiec zanim weźmiesz numerek od Św. Piotra wykręć ile się da. Nie płać na stacjach benzynowych, bo tak robią tylko frajerzy. Olej ostrzeżenia przed szkołami, o ruchu zwierząt i pieszych, jest przecież selekcja naturalna. Nie hamuj, to oznaka słabości. Goń! Goń! Przekraczając dwa złote nigdy nie patrz we wsteczne lusterko. Zobaczysz tam śmiejącego się diabła, który szepce ciągle jedno i to samo. Coś o demonach, rybkach akwariowych i orzechowych chrupkach. Śmieje się i pyta: „Gonimy jeszcze czy już uciekamy? Powiedz mi jak skończysz… znam motel, w którym serwują naprawdę niezłe dziwki z małą ilości klienteli na sumieniu”. Jadę. Kraków, Warszawa, Poznań, Szczecin. Zaciągam się na promie papierosem zmieszanym z zimnym morskim powietrzem. Oslo, Rovaniemi, Helsinki, prom. Dwa zero na liczniku, hamowanie i czerwone światło. Opuszczam szybę, koleś w nowiutkim Jaguarze z kierownicą po prawej stronie robi to samo. Mamy trzydzieści sekund. Patrzy na mnie. Nasze diabły też patrzą na siebie, robią głupie miny do szyb, jakby jeden chciał wygrać z drugim. Czy diabły czytają Gombrowicza? Nie wiem, ale na bank nie umieją obsługiwać elektrycznych szyb. Facet z Jaga wychyla się i mówi: „To nie nasz wina. Oni chcą żebyśmy tak żyli, a My chcemy pozbyć się tych kretynów przebranych za diabły. Dla nich jak filmowi kowboje gonimy zachodzące słońce, a My jak dzieci uciekamy przed nocą. Kiedy Oni po skończonej transmisji meczu będą śnić o Nas przytuleni do ciepłych piersi swoich żon, które kiedyś kochali, My będziemy przysypiać na lewym pasie autostrady zastanawiając się, dlaczego ogrzewanie nigdy nie działa kiedy tego potrzeba. Ktoś kiedyś sprzedał nam trefną kinder niespodziankę… szybkie pieniądze, szybki seks i szybkie samochody, a wszystko oblane przepyszną czekoladą. A przecież ja bym chciał tylko przestać czuć ten paniczny strach… strach przed tym, że jeśli przyśpieszenie nie będzie Nas wciskać w siedzenie, to ten pajac z tylniego siedzenie przestanie się śmiać, poderwie się i poderżnie mi gardło”.

Czasami marze o swoim starym samochodzie. Miał swoje lata i do rakiet nie należał, ale zawsze mogłem na niego liczy. Zima czy lato – wiózł mnie wszędzie, gdzie tylko chciałem. Albo płacz dziecka na siedzeniu obok… i to jak zaciska swoją małą rączkę na twoim palcu wskazującym, powoli się uspokajając, odzyskując wiarę, że świat ciągle trwa tak samo jak przed kilkoma minutami. Wciskam jej ten kit, kiedy zakłada nogę na nogę pozwalając białej mini lekko obsunąć się po jej gładkich udach. Chyba nie jest zbyt mądra, a patrząc po reakcji na ten banał z dzieckiem to pewnie włączył jej się do tego instynkt macierzyński. Dociskam gaz. Co ja bym zrobił z tym starym rzęchem? Niby jak miałbym zatrzymać tego imbecyla na tylnim siedzeniu. O nie, nie jestem idiotą.. nie dam sobie poderżnąć gardła…

Zielona ławeczka u podnóża Mont Everestu

Dodano: 10.01.2007  w: na pigule Brak komentarzy » Autor: C.

Alejandro oparł plecy o burtę. Słońce piekło nieubłaganie. Na swojej łódce nie miał miejsca, w którym mógłby się przed nim schronić. Spojrzał za siebie i na chwilę zawiesił wzrok na wielkiej pędzącej na zachód łodzi motorowej. Powoli przerzucił go na parę wioseł spoczywającą od kilku dni u jego stóp. Jeszcze nie dzisiaj, jest za gorąco – pomyślał. Zamknął oczy i przechylił głowę do tyłu, krótka drzemka była najlepszym sposobem na zabicie czasu.

Niekiedy na morzu spotykał łodzie podobnie dryfujące do jego. Wymieniał się zmęczonym spojrzeniem z ich kapitanami. Wszyscy płynęli na zachód. Ale Alejandro i tych kilku wybrańców podobnych do niego, mieli coś, czego brakowało innym. Tamci wiosłowali tak szybko jak tylko potrafili. Wyprzedawali majątki, aby kupować większe i szybsze łodzie motorowe, gonili ku zachodzącemu słońcu niczym opętani. I nigdy nie potrafili zrozumieć Alejandra, który ucinał sobie drzemkę w chwili najlepszej pogody, żegnając ich szyderczym uśmiechem. Czasem rzucał im ironiczne życzenie „stopy wody pod kilem”, przeciągał się i zawieszał wzrok na podnoszącym się znad horyzontu słońcu. Zazdrościli mu. Im więcej wiosłowali tym bardziej tracili nadzieje na to, że uda im się z nim wygrać. Dlaczego on nie wiosłuje? Dlaczego nic nie robi? Musi coś wiedzieć, więcej niż my! Kim on w ogóle jest?

Alejandro dobrze wiedział co różni go od całej reszty ścigającej się hołoty. Miał coś czego oni nigdy nie mieli i prawdopodobnie nigdy mieć nie będą. Strach. Strach przed tym, że mógłby nie wygrać wyścigu. Strach przed porażką, odkryciem własnych słabości i tym, że za horyzontem nie ma żadnego lądu, żadnej mety. Paraliżujący strach przed utratą marzeń. To on mówił mu każdego ranka, że to zły dzień na rozpoczynanie czegokolwiek, że jutro będzie lepszy… Jutro na pewno będzie lepszy…

Po schodach w dół.

Dodano: 05.01.2007  w: zejścia Brak komentarzy » Autor: Piotr Siwiński

Oczy tracą ostrość, taka już ich natura, szczególnie gdy są zmęczone. W pewnych momentach zapragnęłoby się deszczu, „parówa” nie sprzyja nastrojom, w szczególności kiedy mój cień jest malutki, taki niezauważalny.

Niepewność.

Brak cienia, towarzysza każdej podróży, powoduje strach. Nie lubię być sam. Szczególnie w momentach kiedy jestem wśród ludzi, których nie znam, a tym bardziej, których nie chcę poznać. Po co oni w ogóle chodzą po tych chodnikach, wtedy, kiedy ja po nich chodzę?

Nie mam prawa narzekać.

Oczy tracą ostrość, taka już ich natura, same biją pokłon przed każdym nieznajomym, bez żadnych bezpośredniości, beż żadnych spotkań. Biją pokłon, być może ze strachu, być może dlatego, że nie czują się pewnie w swojej małej wielkiej stracie, upośledzone w dość upokarzający sposób. W trybach upokarzającej maszyny, która choć już stara i zapuszczona, jest ciągle nie do zatrzymania i pracuje w swój naturalny, upokarzający sposób.

Lekko zagubiony.

Idę twardo, nie mając prawa do narzekania, narzekam. Niech oni nie patrzą, nie komentują, nie mówią dzień dobry. Niech w ogóle nie chodzą po tych chodnikach, wtedy, kiedy ja po nich chodzę.

Projekcja

Dodano: 04.01.2007  w: z kubkiem Brak komentarzy » Autor: Leszek Karkut

Chcę byś opętała moja duszę, zawładnęła moim ciałem, odebrała wzrok i wszelkie inne zmysły. Pragnę czuć puls Twój pod palcami. Tu i teraz, tam i zawsze…

Trywialny początek. Chyba powinienem go się wstydzić. W swojej tymczasowości nasłuchuję trzymając dłoń przy uchu. Powinienem wyczuć zimnym policzkiem pulsus, ale słyszę tylko szum krwi. Nocą żyjące miasto krzyczy w oczy światłem – ratuj swoją duszę. Nie chcę. Zamykam oczy. Spokój. Nie na długo jednak. Gwałcą mnie niedwuznaczne jęki sąsiadki. Brutalnie przywodzą na myśl doskonałe ciało. Widocznie tak musiało być. Hipnotyzuje to miejsce, gdzie linia obojczyka łączy się z szyją. Typowe kobiece przejście od talii do bioder, tam gdzie ląduje ręka przy namiętnym tańcu. I włosy miękko okrywające kark. Tam może zaczniemy wycieczkę do naszego place au soleil.

Tak już zostanie.

Warkocz

Dodano: 02.01.2007  w: zejścia Komentarz (1) » Autor: Leszek Karkut

Czasem liczę, ot tak sobie, pewnie przez nadmiar wolnego czasu na myślenie.

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…

Niefart, znowu. Zaplatam warkocz. Szczęście i jego brak, na przemian. Napięcie spada, umysł wiotczeje i patrzę na fragment plecionki w ręku.

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…

Oddech głęboki do granic możliwości. Wydech nie rozprasza chmur. Nie ma światła.

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…

Wychodzę płonąć i deszcz już styczniowy gasi mnie.

W ruchu.

Dodano: 02.01.2007  w: uniesienia Komentarz (1) » Autor: Piotr Siwiński

Idąc ulicą, chce się wracać do domu.

Idąc ulicą. Bo ileż można leżeć w łóżku, oglądać porno z lat pięćdziesiątych, klasy niższej niż przeciętna, gdzie pani pokazuje kolanko, lub słuchać gadającego radia, puszczającego klasyki i przekazującego wiadomości ze świata tak żywych jak i umarłych obiektywistów, o których słyszy się legendy, wiecznie dopinane z dumą do Durczoków i Lisów.

Idąc ulicą, w wymiętym prochowcu, jak gwiazda filmów sensacyjnych. Kolejny objaw fascynacji klasyką, a może tylko taki kaprys i pragnienie bycia innym wśród innych? Za ciężki temat, aby się zastanawiać.

Idąc ulicą, nie zastanawiając się nad sobą i swoim bytem, ubiorem, nieogoloną twarzą,zapuszczonymi oczami, brudnymi uszami, czerwonym nosem i sumieniem w dziurawej kieszeni wymiętego prochowca.

Idąc ulicą, prosto przed siebie, tym razem bez łykania cudownych billboardów, przeżuwania panów z ulotkami i wypluwania archaików próbujących nawrócić cały świat po przez swoją prasę.

Idąc ulicą, o tak po prostu, wdychając spaliny z tytoniem. Gdzie podobno w „tym” tytoniu są jakieś cztery tysiące chemicznych związków, dodając powietrze które wdycham obok, to suma sum-a-rum jakieś sto tysięcy chemikaliów, które utleniają mój mózg, psują płuca i podgryzają wątrobę.

Idąc ulicą, podnosząc zapuszczone oczy do góry, mrużąc zapuszczone oczy, łykając nimi mordercze promienie słońca, wypalające spojówki. A wszystko z krótką myślą typu „jak oni mogą o nim wiersze pisać?”.

Idąc ulicą, w celu zdobycia jedzenia, jak ten drapieżnik. Mijając na ulicy różne twarze, zapachy, stawiane kroki, oraz stąpając po różnych śladach.

Idąc ulicą, w celu zarobienia pieniędzy. Słuchania próśb, spełniania próśb. Słuchania podziękowań, ściskania dłoni, dławienia się sztucznym uśmiechem i pieniędzmi chowanymi bardzo dyskretnie do kieszeni.

Idąc ulicą, chce się wracać do domu. Tylko co na dzień dzisiejszy możemy nazwać domem? W końcu jesteśmy obywatelami świata, dzisiaj mój dom jest tutaj, jutro będzie gdzie indziej. Pieprzone mity o korzeniach zostały już tylko pieprzonymi mitami.

  • ostatnie komentarze

    • Funio4: W tamtych czasach w każdym parku rósł bieluń...to wygląda jak kiwi tylko z kolcami na około 5cm i zia...
    • Nobody: Świetna recenzja :-) Pozdrawiam fana Aural Planet :-)...
    • Agnieszka B.: Mo to nucę piosenkę "Elektrycznych gitar" i ... gratuluję rzucenia palenia (mam nadzieję że aktualne)...
    • fotochillout: Zgadzam się, że weszliśmy w świat snobizmu i globalizmu. Dlatego cieszę się, że mogłem posłuchać coś ...
    • fotochillout: Słucham właśnie w/w muzyki i bardzo mi przypadła do gustu. Będę do niej powracał z zachwyceniem. Stwi...
    • Piotr Siwiński: Gratulacje, czekamy na Twoją odpowiedź na maila. :)...
    • Marta: Nie mogę się doczekać. Techno to jedyne remedium na zły stan ducha. Project_lab będzie zwycięzcą tego...
    • zupafan: Zupa Zupa ZUPAAAAAAAAAAAAAAAAAAA...
  • archiwum

    • Październik 2014
    • Wrzesień 2014
    • Lipiec 2014
    • Czerwiec 2014
    • Maj 2014
    • Kwiecień 2014
    • Marzec 2014
    • Luty 2014
    • Styczeń 2014
    • Grudzień 2013
    • Listopad 2013
    • Październik 2013
    • Wrzesień 2013
    • Sierpień 2013
    • Lipiec 2013
    • Czerwiec 2013
    • Maj 2013
    • Kwiecień 2013
    • Marzec 2013
    • Luty 2013
    • Styczeń 2013
    • Grudzień 2012
    • Listopad 2012
    • Październik 2012
    • Wrzesień 2012
    • Sierpień 2012
    • Lipiec 2012
    • Czerwiec 2012
    • Maj 2012
    • Kwiecień 2012
    • Marzec 2012
    • Luty 2012
    • Styczeń 2012
    • Grudzień 2011
    • Listopad 2011
    • Październik 2011
    • Wrzesień 2011
    • Lipiec 2011
    • Marzec 2011
    • Grudzień 2010
    • Październik 2010
    • Sierpień 2010
    • Lipiec 2010
    • Czerwiec 2010
    • Maj 2010
    • Marzec 2010
    • Luty 2010
    • Styczeń 2010
    • Grudzień 2009
    • Listopad 2009
    • Październik 2009
    • Wrzesień 2009
    • Sierpień 2009
    • Lipiec 2009
    • Czerwiec 2009
    • Maj 2009
    • Kwiecień 2009
    • Marzec 2009
    • Luty 2009
    • Styczeń 2009
    • Grudzień 2008
    • Sierpień 2008
    • Lipiec 2008
    • Czerwiec 2008
    • Maj 2008
    • Kwiecień 2008
    • Marzec 2008
    • Styczeń 2008
    • Grudzień 2007
    • Listopad 2007
    • Październik 2007
    • Sierpień 2007
    • Lipiec 2007
    • Czerwiec 2007
    • Maj 2007
    • Kwiecień 2007
    • Marzec 2007
    • Luty 2007
    • Styczeń 2007
    • Grudzień 2006
START | INFORMACJE O SERWISIE | MANIFEST | KONTAKTdo góry
2011-2021©Niecodziennik Niekulturalny | Dumnie wzmocnione przez WordPress, oraz inne używki... | Projekt i wykonanie: EMPART | Hosting: vipserv.org