Suspens

Cztery ściany, drzwi, dwa zamki. Fotel, kanapa, telewizor, pod nimi dywan. Wchodzę i włączam radio. Miłość w czasach popkultury to rzecz wtórna. Ludzie uczą buycbdproducts jej z telewizji, nie znają prawdziwej miłości. Czują chemie jak narkotyk, ale nie wiedzą co z nim robić – przez nos, czy dożylnie. Kolorowe szkło mówi im jak mają się zachować. Jedni oglądają Humphrey’a Bogarta inni Audrey Tautou. Siadam. Przykładam dłoń do ust, żeby bezsensownie się po nich potrzeć. Kobieta. Podchodzę do okna, którego nie znajduję. Być może w tym domu nie ma okien, bo i po co? Żadnej rzeczy wartej zobaczenia. Co najwyżej tracę widok półnagiej sześćdziesięciolatki, rozbierającej się w pokoju bez zasłon, bo nawet mąż woli oglądać mecz, niż dzieło twardego dłuta czasu. Siadam. Przykładam dłoń i wciągam powietrze. Kobieta.

A może to zapach mojej matki? Czy matka w ogóle pachnie? Czy to raczej pachnie pomidorowa, ciasto wyciągnięte z piekarnika, świeżo upieczony kurczak?

Wkładam palec do ust i przesuwam po nierówno osadzonych zębach. Kobieta. Jej perfumy zostały nawet w moich ustach. Przesiąkłem. Jeśli kupiła markowe, przesiąkłem na długo. Nie wygram z gigantem, dali kupę szmalu kretynom w białych fartuchach, żeby mieszali kwiaty i korzenie. Drugą kupę szmalu artyście, który miał ukształtować kawałek szkła na jedyny w swoim rodzaju sposób. Trzecią kupę szmalu takiemu idiocie jak ja, który miał dorobić do tego filozofię i sprzedać. Z trzema kupami nie wygram.

Włączam telewizor. Śnieg. Pierwsza oznaka zimy. Nic nie widać. Przykładam dłoń do ust, to mnie uspokaja. Żadnych skojarzeń, żadnej przeszłości, tylko szuranie sandałów w opustoszałym na noc mieście…

Metamorfoza?

Wszystko się przeobraża w coś. Dosłownie, nie nadążając za światem nie zauważamy tak prostych przekształceń, które nie tyle, że nas otaczają, to jeszcze bezpośrednio dotykają nas namiętnie, muskając po cichu i delikatnie najwrażliwsze miejsca. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do takiego uczucia, że już nawet nie zwracamy nań uwagi. Przykładem tego jest kropla deszczu, która w swojej doskonałej formie, bezwiednie spada w dół, przyciągana jakąś niewyobrażalną siłą. W momencie kiedy spotyka się z naszym ciałem zaczyna do niego przylegać, pragnąc dotknąć jak najwięcej, poczuć jak najmocniej i jak najszybciej ciepło, które nosimy w sobie. Dla tego właśnie ciepła potrafi zepsuć doskonałość swojej formy i rozpełznąć się jak najbardziej.

Po raz kolejny byliśmy w klubie, po raz kolejny byliśmy widzem upodlenia człowieka, którego tak nienawidzimy. Po raz kolejny niedocenione księżniczki oddawały się komplementom niedocenionym księciom, którzy w swoich najśmielszych narkotycznych wizjach raz po raz masowali je po udzie lub rozbierali w brutalny sposób z tych pięknych sukni za piękne pieniądze, gdzie suche gęby, z braku śliny w swoich chamskich grymasach domagały się alkoholu. Litrów alkoholu.

Nasza twarz była nieogolona, nasze oczy były zapuszczone, nasze myśli wyposzczone i wyjałowione, ręce trzęsące nie mogły utrzymać pierwszej i kolejnej szklanki. Zapuszczone oczy obserwowały zapuszczony lokal. Po lewej stronie wypełnia nas przeszłość, pełna śmiechów, niewinnych spojrzeń masturbantów, luźnych słów które zawsze ktoś docenił, wziął do siebie, pierwsze podrywy, dyskusje o niczym i zacne cele. Wszystko zatopione w dymie papierosów, który oddzielał ten świat od naszych wspomnień. Chciałoby się wyciągnąć rękę, tylko chcenie niechcenia jak zwykle jest silniejsze, jak zwykle nie pozwala, jak zwykle zbliża alkohol do ust.

Obojętność!

Po środku rozpościerała się, trzęsąca teraźniejszość. Pusty filar, beznadziejny krzyk, który za nic nie przypominał wołania o pomoc, a może za nic nie chciał przypominać. Trzęsąca teraźniejszość, trzęsące ręce, trzęsące myśli, wszystko puste i bezsilne, wszystko skupiające się na jednej, kolejnej, szklance z alkoholem wywołującym bezwarunkowo na naszej mordzie uśmiech. Prawa strona, nie pragnęliśmy jej w ogóle, można by przyjąć, że to przyszłość, głupawa muzyczka i echa głosów przeszłości przy których jedynym odruchem było by strzelenie sobie w łeb, w łeb który co raz mocniej boli…