Wpisy autorstwa: emerceen

...

emerceen

Minął już ponad rok od kiedy ostatni raz coś tutaj naskrobałem.

Kiedy to minęło nie mam pojęcia…Od tego czasu zmieniło się praktycznie wszystko. Inne mieszkanie, praca, podejście do pewnych spraw.

Po tak długiej przerwie nie wiem nawet od czego zacząć…Może od tego, że poprzednie konto na deviantarcie poszło w niepamięć, odpaliłem sobie kolejne i zacząłem nareszcie coś dla siebie dłubać.

The Space In Between

Do tego dochodzi jeszcze moja fascynacja dubstepowymi grubymi basami, gdzie też może uda mi się trochę pomajstrować ;)
emerceen – original riddim

Cholera…dalej nie kumam, kiedy minął ten rok. ;)

Bliskie spotkanie z twardą z glebą…

Człowiek się rodzi. Przychodzi na ten świat z  kompletnie czystym umysłem…"tabula rasa" jak zwykł mawiać mój ulubiony nauczyciel historii. Szybko dorasta…zaczyna marzyć. Myśli kim będzie. Przez jego głowę przewijają się dzisiątki opcji. Każda ciekawsza od poprzedniej. Z czasem ukierunkowuje te marzenia…poznaje swoje potrzeby… W pewnym momencie życia już wie czego chce. Pragnie poznawać świat…podróżować. Zaczyna to realizować. Znika gdzieś na horyzoncie na rok czasu. Szwęda się po Europie. Utwierdza się tylko w przekonaniu, że tak właśnie powinno wyglądać jego życie. W pewnym momencie odzywa się głos rozsądku. "Idź na studia" – mówi. Wraca do kraju. Zaczyna naukę, pracę. Zakotwicza na dłużej. Popada trochę w monotonię. Uświadamia sobie, że pracuje aby móc zrealizować marzenia ale prawde mówiąc to właśnie przez prace nie ma na nie czasu. Mija dłuższy czas…Zaczyna zapominać o swoich marzeniach. Odstawia je na później. W pewnym momencie uznaje, że to co robi jest fajne…zaczyna odczuwać satysfakcję. Miało to być tylko tymczasowym zajęciem pozwalającym urzeczywistnić swoje plany. Teraz jest jedynym i podstawowym zajęciem…już na zawsze pozostaje na dupie, w jednym miejscu oszukując się, że jest ekstra…że tego właśnie chciał. Tylko czasem…coraz rzadziej spogląda na stary, zakurzony album…
 
Sidney Polak – Ostatni Dźwięk
 

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=2JJBtGxSSv0&hl=pl_PL&fs=1&]

 

 

Morał

Ona trzymając za rękę swoją córkę:
– Przepraszam czy wolne?
On grzebiąc coś przy twarzy z zaskoczeniem:
– Tak tak tak…oczywiście proszę siadać.
 
Usiadły naprzeciw niemu wpatrując się w jego twarz.
Nie minęło 10 minut…
 
On:
– Przepraszam…czy córeczka boi się pociągiem jeździć?
Ona:
– Yyyy..eee….niee….a dlaczego pan pyta?
On:
– A bo ma taką wystraszoną minkę.
– Na pewno nie boisz sie pociągów?
Córeczka:
– Yyy…. :/ :(
 
Pięć minut później…dużo niższym tonem.
 
Ona:
– Bo widzi pan… Ma pan tu o tutaj na prawym policzku takiego dużego babola….no i to troche strasznie wygląda…
On:
– @_o
 
Przesiadł się.
 
Nie dłubcie w nosie w miejscach publicznych.
 

Derelict Spacecraft

Ostatnio karmię swój umysł filmami science fiction i cyberpunkiem próbując naskrobać trochę linijek do licencjata.
Gdy człowiek musi zrbić coś odgórnie mu narzuconego, zauważa, że w pokoju jest brudno i trzeba posprzątać…że można ugotować coś smacznego do jedzenia,
 znajduje niedokończone projekty na dysku dochodząc do wniosku iż teraz właśnie jest odpowiedni czas żeby się za to zabrać. ;D
Tak właśnie zrobiłem i wczoraj wrzuciłem na last.fm pierwszy, mam nadzieje z wielu utwór nasączony tym, czym ostatnio atakuję swoją głowę.
 
 
H!-H07 – Derelict Spacecraft [ pobierz ] [ posłuchaj ]

Życie bez pieniędzy.

 

„Żyje skromnie, ale dzięki odpadkom produkowanym przez miasteczko niczego mu nie brakuje

Jego przytulna jaskinia znajduje się o godzinę spaceru od miasta. Ma wymiary pięć metrów na półtora i zastawiona jest torbami z zapasem ryżu i fasoli na kilka dni, garnkami i książkami. Dzięki temu, co wyrzuca supermarket, może się dobrze odżywiać. Śmietniki innych sklepów w mieście zapewniają mu stałe dostawy odzieży, narzędzi, pościeli i sprzętu kuchennego.”

 

Źródło

Suelo

http://vimeo.com/moogaloop.swf?clip_id=6971046&server=vimeo.com&show_title=1&show_byline=1&show_portrait=0&color=&fullscreen=1

Moneyless in Moab from Rob on Vimeo.

A tutaj link do bloga: http://zerocurrency.blogspot.com/

Tylko pozazdrościć…

 

Gryposchiza…

Ostatnio jadąc autobusem zauważyłem interesującą informację. Plakat. Na przystanku autobusowym. Napisali na nim, że Domestos zabija wirusa grypy…

Ciekawe jak się to dawkuje? Codziennie po szklaneczce rano i wieczorem? Po każdym posiłku? Może po łyżeczce trzy razy dziennie? Nacierać klatkę piersiową przed snem?

Zastanawiam się ilu ludzi masowo rzuciło się w sklepach na Domestosa.

Gdzieś znalazłem informację iż "Rzecznik firmy odrzuca sugestie wpływu reklamy na to zjawisko, powołując się na przypadek Stefana K. z okolic Tłuszcza, który jedyny przeżył spożycie, a zapytany powiedział: "Jaka grypa? Cytrynowego coś chciałem".

Nic dodać….nic ująć….

Normalka

Wstałem rano…w zasadzie ledwo zwlokłem się z wyra. Założyłem co wpadło mi w ręce jak to zwykle mam w zwyczaju. Szybki prysznic. Śniadania nie chciało mi się jeść, wypiłem troche herbaty… Dziś czuje się dziwnie. Wyszedłem z domu kierując się w miejsce, które dotąd omijałem dużym łukiem. Idąc chciałem, żeby go już tam nie było, żeby było zamknięte, żebym pomylił drogę… Jedyne co mnie popychało do przodu to fakt, iż muszę w końcu przez to przejść i odprężająca muzyczka na uszach. Był ładny, słoneczny dzień. Dookoła kręciło się jak zwykle wiele osób, w większości starych Niemców. Próbowałem nie myśleć, zająć myśli czymś innym, miłym…Być gdzieś indziej.
 "O jakie ładne słońce jest dzisiaj."
"Może sobie do kogoś zadzwonię."
"Kurde, jeszcze nigdy nie liczyłem drzew w tym parku." Setki bezsensownych starań odwrócenia uwagi. Ale czy można samemu sobie odwrócić od czegoś uwagę?
 Na miejsce dotarłem szybciej niż myślałem…Szybciej niż chciałem. Czy ucieczka naprawdę byłaby taka zła? Nie. To jest ten dzień. Dzisiaj to zrobię. Nie poddam się.
Na poczekalni kilka innych przestraszonych osób. Każda próbuje zachować się jakby to była normalka. Zwykła codzienność. Nic nadzwyczajnego. Drobnostka. Wychodzą z dziwnym skurczem na twarzach. Nadchodzi moja kolej. Siadam przy biurku.
– Imię i nazwisko.
– Data urodzenia.
– Adres.
– Pesel.
Odpowiadam powoli…odwlekam.
– No dobrze proszę wejść za parawan i się przygotować.
Cholera, myślę sobie. Ale ,że co niby? Co to znaczy przygotować się? Rozglądam się za tym parawanem z nadzieją, że może jakieś wskazówki znajdę…cokolwiek. Czuje na sobie jej wzrok. Starszej kobiety w białym fartuchu. Wtedy właśnie padły słowa, których nie zapomnę już do końca życia.
– Proszę się wypiąć i rozszerzyć dłońmi pośladki.
– Mocniej!
 
 
 
 
 
Kurna zrobiła to.
 
Wsadziła mi jakiś mokry badyl w zadek i jeszcze zatoczyła szybkie kółko jakby herbate mieszała. Straszne. Czuję się zgwałcony….i jeszcze za to zapłaciłem.
Wyszedłem stamtąd bogatszy o niezapomniane analne doznania. Z kwaśną miną. W szoku jakby…wiedząc, że muszę wrócić tam jeszcze dwa razy.
 
 
Był już wieczór, kiedy wybraliśmy się na browarek plażowy. Gdy tak siedzieliśmy i popijaliśmy piwko rozmawiając o wszystkim i niczym nie pomijając oczywiście mojej jakże zaskakującej porannej przygody powiedziała, że jest śpiąca. Po chwili położyła głowęna moich kolanach…udach właściwie. Przysypia.
– Twardo. Co ty masz w tych kieszeniach.
– Oj sorry :D Przełoże do drugiej kieszeni.
Spojrzała wymownie… Lubię dwuznaczne gadki…No dobra…To jeden z motorów napędowych każdej mojej dyskusji :D
Miałem dowód w kieszeni, to on wbijał się jej w polik. Trzymałem go oddzielnie, żeby nie zgubić, żeby czuć że wciąż tam jest. Wyjąłem go z kieszeni i przełożyłem go do tej z telefonem. Siedzieliśmy tak i rozmawialiśmy jeszcze przez chwile..troche milczeliśmy. Dopiliśmy piwo. Pora iść. W pewnym momencie powiedziała żebym włączył jakąś muzykę. Wyjąłęm dziarsko telefon z kieszeni, odpaliłem. Idziemy bujając się lekko w rytmie reggae.
 
Znów budzę się wcześnie rano. Ten sam poranny rytuał. Kolejna fantastyczna przygoda z patyczastą panią. Uciekam do domu. Nagle uświadamiam sobie, że nie mam dowodu. Ale jak to…dlaczego nie mam. Przeszukuje dokładnie kieszenie po trzy razy…jakby po trzecim miałby się tam zmaterializować nagle. O cholera…musiał mi wypaść jak wyjmowałem telefon z kieszeni. Ja pierdziele…no dowód zgubiłem. Ekstra. Nie dość, że codzienne upokorzenie to jeszcze ktoś sobie kurde kredycik weźmie, który ja będę spłacał do usra….eee…długo. (wszystko co kojarzy mi sie z tylkiem prowadzi do tego cholernego badyla) Lece na plażę. Szybkie sprawdzenie wczoraj odwiedzonych kątów…Zaglądanie ludziom siedzącym na tej samej ławce w krocze w poszukiwaniu zguby. Powrót wczorajszym szlakiem. Nic. Dotarlem do domu. Siedze przy oknie. Widzę jakichś dwóch cichociemnych faciów na składakach dziarsko posuwających się po moim podwórku. Znikneli gdzieś. Nagle domofon. Jeden długi sygnał. To nie rodzina…oni używają innego szyfru. Zbiegam na dół. Odbieram.
– Dzieńdobry, czy ja mógłbym rozmawiać z panem Marcinem.
– Yyyyy eeee…to ja.
– Czy mógłby pan zejść na chwilkęna dół.
– Jasne, już idę.
Gdy otworzyłem klatkę schodową moim oczom ukazało się dwóch facetów. Pierwszy raz widze kolesi. Jeden jakiś młodszy…tylko stoi dla towarzystwa pewnie. Drugi, starszy…widać po przejściach. Tatuaże na twarzy i rękach przywołały w mojej pamięci film Symetria. Ciekawe czy grypsował…mniejsza o to.
– Panie Marcinie, czy nie zgubił pan czegoś ostatnio.
– A zgubiłem..dowód zgubiłem panie Znalazco.
– Ha! Powiedział dumnie i stanowczo jak kolesie z TeleMorele czy jak to się tam nazywa próbujący sprzedać mi przez telewizor kolejny bezużyteczny mikser do wszystkiego mający nadać sens moim potrawom. Jednocześnie niczym magik wysunął z rękawa mój dowód.
– Proszę. Znalazłem dzisiaj koło molo.
– Kurde ekstra! Właśnie byłem go tam szukać…to co panowie…należy się jakaś nagroda nie? ;)
– Nooo…ekhem…wie pan…na piwo by się przydało co nieco ;)
– Luźno. Poczekajcie chwilę.
Poleciałem na górę…szybki rekonesans. No co ja im kurna dam. Przecież nie kukurydze w puszce. Hmm…lodówka…tak…tam musi coś być. Jest! Jak dobrze, że mój tata ma czasem w lodówce jakiś browarek…całe szczęście są dwa…A niech im kurna będzie. Polubiłem ich. Pobiegłem szybko do "skarbonki" brata, wyjąłem dwie dyszki i poczułem, że główna wygrana została skompletowana. Zszedłem na dół. Dałem co miałem. Wszyscy zadowoleni. Jednak są jeszcze na tym świecie ludzie porządni. 
 
Tylko…pozostaje jeszcze spotkanie ze sponsorami…:P Zrozumieją…
 

Massive Attack – Heat Miser (dawno nie słuchałem)

 [youtube=http://www.youtube.com/watch?v=bd7mizeyS1s&hl=pl&fs=1&]

 

Sny nie wiedzą co to „spoko”.

Dopadają cię w momentach, gdy uważasz, że już dawno się z nimi uporałeś. Myślisz sobie – jest "spoko". Zamykasz oczy, a one atakują cię trafiając w samo sedno. Pokazują ci kim jesteś naprawdę. Materialuzują wszytkie twoje ukryte pragnienia i bolesne wpadki. Błędy i bezowocne starania ukryte gdzieś na dnie serca przykryte grubą warstwą "spoko". Potrafią bez większego wysiłku szastać tobą na lewo i prawo. Całą noc grzebać w twoim umyśle wybierając te bardziej delikatne chwile, których tak bardzo nie chcesz już widzieć. Otwierasz oczy i starasz przykryć się "spoko". Lecz to tylko kwestia czasu…
 
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=4MLDN9F2TdY&hl=pl&fs=1&]
Halou – The Ratio of Freckles To Stars 

Przymusowy pirat.

Otwieram oczy.
Bolą mnie jakoś dziwnie…wszystko nieostre takie, zniekształcone. Widzę kształt brata siedzącego przy moim laptopie, odwraca się w moją stronę:
– Co to za martwy ptak na twoim parapecie?
Ja pierdziele. W stanie sztucznie wywołanej euforii i współczucia oraz chwiejnego kroku spowodowanego przez pochłonięcie sporej dawki piwa na plażowej imprezie Lecha przytargałem do domu na wpół żywą kawkę. Pamiętam, że z nią rozmawiałem, zapakowałem do wygodnego pudełeczka wyścielonego starą koszylką obsypaną ziarnami łuskanego słonecznika i okruchami chleba. Zakwaterowałem na parapecie i przykryłem delikatnie rękawem.
Teraz tak leży bez ruchu. Przynajmniej jej wygodnie było.
Tylko te oczy moje jakieś niechętne do współpracy.
Schodzę na dół, zapalam mechanicznie światło w łazience, patrzę w lustro. O nie. Zapomniałem wyjąć soczewki przed zaśnięciem. Zbyt pochłonięty byłem ratowaniem ptasiej części populacji i zapomniałem o tych cholernych szkłach. Moje oczy wyglają jakbym dosłownie zjadł nimi kilogram soli. Ale co tam, wyjmie się soczewki, wpuści jakieś kropelki i bedzie git. Jasssne…nie tym razem. Prawe dało sobie radę, lewe, jak na złość tylko pogorszyło swój stan.
Wieczorem, jak to co piątek, należy niezwłocznie udać się do latarni. Tak też zrobiłem, co mi tam jakieś oko przeszkadza, niech mu będzie. Im więcej browara, tym mniej dawało znać o sobie.
Obudziłem się przed jedenastą. Żadnych martwych zwierząt w pokoju. Kaca nawet nie ma. Za to oko napier…la jakby ktoś nim gwoździe wbijał.
Poszedłem do okulisty. Popatrzył w oba. Wysnuł diagnozę. Amputacja wraz z połową twarzy i palcami wskazującymi u każdej z dłoni…bo jakieś krzywe takie.
No dobra…może przesadziłem :P
Krople do oczu co dwie godziny. Maść jakaś na noc. Opatrunek.
Siedzę zatem jak ten pirat z opaską na oku. Bez papugi. Odeszła na moim parapecie….