Wpisy autorstwa: T.

Charakterystyka autora dość banalna. Kobieta, która wylewa się sama z siebie i brnie w potoku myśli i uczuć do przodu... czasem odnajduje siebie w dźwiękach, w słowach. Rozczarowana codziennością, od której nie ma ucieczki... Jestem tu, ponieważ wrażliwość jest pulsującą rozkoszą...a osoby w tym projekcie są silnie pulsująca tętnicą i za to im dziękuję.

Marionetka….

Sypiam… z sercem ściśniętym zbyt wieloma uciskami…Budząc się i wstając tańczę na linie pomiędzy domami, ulicami, samochodami.. nikt mnie nie dostrzega…. wtapiam się w tłum pedzący nie wiadomo dokąd…  Wykonuję kolejne wymuszone salto, nikt nie widzi, że odbiera mi ono oddech, bo zawsze mam uśmiech na twarzy.. . zupełnie jak kukiełka trzymana na krzyżaku, ciągana za sznurki…  Malowane wielkie oczy mogłyby prawdziwymi łzami wypełnić  się choć raz.. lecz ja nie pokazuję łez duszę je głęboko… i czekam aż opadną sznurki i zostanę sama… płyną wtedy wsiąkając w poduszkę… tłumiąc…

Kicz…

Jak za duży obraz – nie mieszczę się w ramach… lub zbyt mały.. wypadający wciąż byle gdzie…
A rama.. wisi krzywo…
Cały ten obrazek przesycony kolorami, formami, uczuciami… zbyt jaskrawy, zbyt banalny, zbyt oczywisty… za dużo na nim widać. Nie ma subtelnych niedomówień. Przytłacza wielkością i trwałością ornamentów… I nic go nie zmieni.
Zwykły kicz- cała ja…

Noc…

Chciałbym w nocy czuć na plecach dotyk tak, jak czuję własne włosy…  rozplecione…
Koić pocałunkiem zdyszany oddech… I choćby w słodkiej ciszy… liczyć gwiazdy przed zaśnięciem….
By dłoń błądziła po mnie…chcę być  rano poznawana przed wstaniem słońca i ciepłym łagodnym uśmiechem witać każdy świt.. miękkim oddechem witać słońce i gasić księżyc…
Zakładać spódnicę w grochy… i iść w dzień wiedząc… że po powrocie poczuję ciepły oddech na karku.. i czuć go przy sobie przez cały dzień..
Wiedzieć, że po powrocie zaśpiewamy kołysankę wszechpotężnym duetem oddechów -jeszcze nie czas na sen… jeszcze nie, oczarowani lekkością przenikania…wciąż w podróży sekretnych miejsc o smaku oczekiwania… znowu policzyć w zachwycie gwiazdy.. obrazić noc -bezsennością…

Ambrozja….

Chodzę po ulicy…pada deszcz…ciemno i wieje…
Nieliczne ludzkie postaci przemykają patrząc podejrzliwie, na osobę włóczącą się ponurą nocą po ulicy spokojnym krokiem…
Patrzą tak, jakbym nad głową miała bezchmurne niebo a wokół mnie rozpościerał się parawan osłaniający od wiatru… a ja odkupić chcę czas.. dokupić inny, lepszy mniej używany… bardziej słoneczny i jasny.
Taki, w którym nie ma straconych szans, przegapionych spotkań, ignorowanych znajomości, zamykanych ust, utajonych myśli, bezmyślnych decyzji, strachu bycia sobą, uciekania od prawdy, trwania w beznadziei -w nadziei… na dalszą beznadzieję z zaciśniętymi mocno oczami…
To moje stygmaty duszy… i ani wiatr, ani deszcz ani chodzenie bez celu nie odda mi tego wszystkiego… owiewa jednak, obmywa… dodaje sił na dalsza drogę… w inne, nowe, nieznane… czasy… nadzieje… i wiarę w sens samotnej walki… o siebie… o płynącą w żyłach ambrozję.. pulsującą, zapomnianą… lecz wciąż żywą….

Zatopiona…

Zanurzam włosy w lepkim kisielu, nasączam je, topię w nim…włosy… siebie…
Potem biorę w dłonie ocieram, z góry na dół próbuje wycisnąć z nich każdą kroplę..
Palce ślizgają się po nich…stają się równie lepkie i słodkie… wkładam je do ust… smakuję… zlizuję…z zamkniętymi oczami.. chcę dostrzec te barwę… barwę kisielu z włosów… poczuć jego dotyk…
Oklejam twarz włosami… czuję ten smak…
Zamknięte oczy…i cała jestem lepka, otulona ciepłym smakiem i zapachem… kolorem kisielu… i prawie jest mi dobrze… i prawie czuję… i wciąż pragnę… i wciąż drżę…
I chcę tonąć wciąż…

Melodia…

Myśli krążą wciąż wokół strun… brzdąkają wciąż.. jestem, jestem…
Wygrywają do znudzenia te samą, wesołą melodię… jestem, jestem…
A dźwięk rozchodzi się wśród ludzi, którzy kompletnie jej nie słyszą… W pustych oczach o monotonnych myślach, rozwianych połach płaszczy.. z szarymi twarzami, które nie wyrażają absolutnie żadnych emocji… bez uczuć… gonią przed siebie robiąc tłum w miejscu mi nie znanym.. dokądś przecież wszyscy zmierzają.. a ich wygląd sugeruje, że jest to dokładnie to samo miejsce..
Jakaś szara dziura, szary plac z szarym pyłem nadającym oczom tej pustki, nicości, zasłaniający kolory i  duszący w ich wnętrzach emocje…
W tej pędzącej szarej masie.. ja z tą swoją durną radosną melodią w głowie, którą z nadzieją wygrywają myśli ocierając się o struny… jestem….

Esencja…

Fantazyjna życia esencja… wyciskana co dnia, co chwila w myślach… jej sens…
Słowa  tulące, jak puchate poduszeczki…
Dotyk miękki, delikatny czekoladowego spojrzenia…
Warg wilgoć i opiekuńczość… ich troska…
Ciepło muskających ciało dłoni wywołujące wewnątrzdrżenie…
Kwintesencja nasycenia barw współbycia….

 Z takimi rodzynkami życia ranki są radosne, południa pogodne, popołudnia wesołe,wieczory zabawne.. i namiętne noce…

Wtedy niebo można zostawić w spokoju… czerpać siły z siebie nawzajem.. garściami, oddechami, szeptami i nigdy się nie bać.. bo i czego? Jest wszystko, czym warto żyć… wystarczy zamknąć oczy… by  to poczuć.. a wszystko inne traci znaczenie..

Dokąd?

Wylewam się sama z siebie i brnę w potoku myśli i uczuć do przodu.. na horyzoncie nie widać- żadnego rozwiązania. A niepohamowane odczucia wciąż wyciekają ze mnie… brodzę w nich po kolana, coraz ciężej iść na przód.. coraz więcej nieznanych, sterczących na powierzchni odczuć omijam.. Omijam je , ponieważ boje się ich.. już nie wierze, że może być normalnie… że jeżeli pochyle się nad którymś- doznam ulgi…i nie chce kurewskich zamienników.. na chwile na moment…
Dlaczego idę do przodu? Bo to ogarniającą mnie idiotyczna nadzieja stojąca tuz za moimi plecami popycha mnie do przodu. Coraz mniej ja lubię –wydaje się, że jest ułudą.. zwodzi mnie i okłamuje… każe wierzyć w niemożliwe, nieistniejące…
I szepcze do ucha – każe wierzyć, każe iść…
I choć mam w oczach łzy a droga coraz cięższa… idę… idę…

Syzyf…

Więc muszę przejść akurat tędy… chociaż grozi to zahaczeniem niewidocznej wajchy , która uwolni zapadkę wprawiając w ruch wspomnienia.. i zacznie się projekcja…
Zacznie się w gorący letni poranek.. przejdzie poprzez całe lato. Minie jesień i sporą część zimy…
Letnie latanie ponad ziemią w absolutnym bezdechu…
Jesienna niesamowitość, dzikość…
Zimowe objawienie… wyznania i ten spacer… ten, którędy muszę przejść co dzień.. i co dzień zahaczam tę niewidzialną wajchę, która uwalnia zapadkę wprawiając w ruch wspomnienia

Żyć z żarem…

Mam ochotę zniknąć.. upłynnić się gdzieś nieistnieć, nie być, nie myśleć, nie śnić… bez Ciebie…
Zniknąć tak po cichu nie wzbudzając podejrzeń, pytań…Odlecieć i nie widzieć, nie czuć… w niebyt, w nicość… w bezuczuciowość…w pustkę…bez Ciebie…
Nie chcę walić głową  w mur… Zbolałe od nadmiaru złych emocji wnętrze chce odpoczynku… jakiegokolwiek…. jakkolwiek go można zapewnić..
Uspokoić sączącą się wciąż gorącą lawę płynącą wprost na otwarte, świeże rany…
Zapobiec nagłym wybuchom tego wulkanu, który rozrywa wnętrze na miliony małych kawałków, które paląc się wciąż krążą w środku, docierając bólem do każdego zakątka mojego jestestwa.. przypominając mi… co utraciłam, czego mieć nie mogę…
Gorące łzy płynące szlochem w poduszkę budzą z nienanacka w nocy… nie pozwalają już zasnąć… ból wewnątrz piecze nieustannie…
Zamykam oczy… obrazy przelatują kalejdoskopowo…
Otwieram oczy… widzę pustkę….
Moje odrodzenie sprawiło, że jestem podeptana, zmęczona, obolała, wymarznięta wewnętrznie… i jasne jest- wiem nie będzie już nigdy lepiej… bez Ciebie…

Urodziłam sie i umrę Twoja…

W ukojeniu…

Już dobrze… złe sny odchodzą daleko, kiedy się o nich nie myśli- potem można je zamieść… małą szczoteczką na małą zmioteczkę i czystą szmatką zatrzeć ślad….
Masz rozszerzone źrenice-zrobię Ci ciepłej herbaty ze słodkim syropem, odwróci uwagę na chwilę…
Utulę Cię i opowiem  bajkę, na dobranoc o czymś, co zawsze chciałeś mieć, co chciałbym Ci dać, co spłynęło w dobiciu, wytaczając kroplą kołysanki…
Zaśpiewam, żebyś nie bał się tej ciszy w szafie nie mieszka potwór, możesz spać spokojnie… już dobrze… przyzwyczajenie czyni cuda, odbijając się poduszką na policzku…
Pogładzę ten ślad ciepłą zaspaną dłonią… wycałuję…
Uśmiechnę się tylko dla Ciebie…

Kochanie… przecież masz moje serce…